Na Ukrainie entuzjazm po podpisaniu umowy o warunkach przyłączenia ukraińskiej sieci energetycznej do Europy Zachodniej. Kijów liczy na 1,5 mld dol. potencjalnych zysków i cieszy się z przyszłego odłączenia od Rosji. Ale droga do synchronizacji systemów jest daleka, a końcowy rezultat niepewny.

Umowa pomiędzy ENTSO-E czyli stowarzyszeniem operatorów sieci energetycznych krajów UE (i kilku sąsiadów) a operatorami Ukrainy i Mołdawii została podpisana 29 czerwca, a 7 lipca weszła w życie. Na stronach ENTSO-E pojawił się tylko lakoniczny komunikat. Za to nad Dnieprem euforia, której nie ukrywał m.in. Wsiewołod Kowalczuk, szef Ukrenergo (operatora sieci przesyłowych) – To historyczna chwila, punkt wyjścia rozpoczęcia integracji systemu energetycznego Ukrainy z Europą. Ukraina, bardziej niż kiedykolwiek, ma historyczną szansę w wystarczająco krótkim czasie, aby zrobić krok, którego celem jest umacnianie bezpieczeństwa energetycznego.

Umowa składa się z trzech części: Pierwsza, tzw. katalog środków określa działania, które muszą zostać podjęte przez Ukrainę aby połączenie było możliwe. Druga wylicza badania, które mają jeszcze zostać przeprowadzone. Trzecia to harmonogram, zwany też z angielska mapą drogową. Tyle wiadomo, sama umowa jest bowiem, nie wiedzieć czemu, utrzymywana w tajności.

Podpisanie umowy poprzedziło studium wykonalności, zwane z angielska feasibility study, ukończone w 2016. Przygotowali je głównie przedstawiciele operatorów krajów sąsiadujących z Ukrainą (w Polsce PSE, we współpracy z Instytutem Energetyki i Energopomiarem), a sfinansowała Unia Europejska.

Studium wykonalności również nie zostało upublicznione, ale trochę szczegółów ujawnił rumuński operator, Transelectrica. Otóż udowodniło ono, że synchronizacja jest możliwa, aczkolwiek będą potrzebne kolejne analizy, pokazujące scenariusze na wypadek rozmaitych awarii i problemów. Co ciekawe, Rumuni napisali, że jednym z warunków powodzenia synchronizacji jest działająca linia 750 KV między Rzeszowem a elektrownią atomową Chmielnicka na Ukrainie. Łącznik ten od lat 90-tych nie działa i wymaga remontu, ale od wielu lat trwają rozmaite zabiegi wokół jego wskrzeszenia. Pierwsze rozmowy zaczęły się już w 2007 r. wtedy PSE pracowało nad koncepcją jak to zrobić, ale natrafiło na kompletną indolencję ukraińskich partnerów. W 2014 r. próbował to zrobić m.in. nieżyjący już najbogatszy Polak, Jan Kulczyk, a dokładnie kontrolowana przez niego Polenergia.

Reklama

Ukraiński prąd nęci wielu chętnych. Ceny są dwukrotnie niższe niż u sąsiadów. Ukraińcy więc wiele obiecują sobie po jego eksporcie do krajów UE. Ukraiński portal rbc.daily, twierdzi, powołując się na anonimowych informatorów, że Ukraina mogłaby zwiększyć sprzedaż prądu do UE z dzisiejszych nieco ponad 4 TWh do 18-20 TWh (dla porównania Polska zużywa ok. 160 TWh). Rocznie Kijów zarabiałby na eksporcie ok,1,5 mld dol., co z nawiązką zwróciłoby nakłady na konieczne inwestycje, oceniane na ok. 1 mld euro.

Prąd z Bursztynu daje zarobić

Ukraina już dziś zarabia całkiem niezłe pieniądze na eksporcie energii elektrycznej z tzw. Wyspy Bursztyńskiej. To dwie elektrownie węglowe (Bursztyńska i Kałuska) oraz jedna wodna, wyłączone z ukraińskiego systemu i pracujące na potrzeby Węgier, Słowacji i Rumunii. Głównym odbiorcą tego prądu są Węgry, które kupiły w 2016 r. 3 TWh za 119 mln dol. (to niemal jedna dziesiąta zapotrzebowania tego kraju). Drugim klientem była Polska, dla której pracuje wydzielony blok elektrowni węglowej w położonym nieopodal Lwowa Dobrotworze. Należy (podobnie jak większość Wyspy Bursztyńskiej) do najbogatszego Ukraińca, niegdysiejszego niekoronowanego króla Donbasu, Rinata Achmetowa, a właściwie do jego spółki DTEK. Według ukraińskich danych elektrownia ta wyeksportowała w ub. r. do naszego kraju 957 GWh energii elektrycznej za 32 mln dol. Jedna MWh wychodzi więc za ok. 33 dol. czyli niecałe 120 zł. To ok. 40 zł mniej niż średnie ceny na polskiej giełdzie energii w 2016 r.
Komisarz ds. unii energetycznej Marosz Szewczowicz i szef Ukrenergo Wsiewołod Kowalczuk. Szewczowicz jest uważany w Kijowie za orędownika synchronizacji Ukrainy z UE.

Ukraińcy już zapowiadają, że chcą zwiększyć moc Wyspy Bursztyńskiej już w 2019 r. do 2500 MW (zimą do 2000 MW), dołączając do niej elektrownię atomową w Chmielnickim.

Portal rbcdaily pisze, że niektóre kraje UE nie są jednak zainteresowane importem, a tym bardziej synchronizacją, bojąc się, że tani prąd spowoduje krach na lokalnym rynku. W związku z tym kraje te sugerują, że łatwiejszy byłby handel poprzez wstawkę prądu stałego (taką jak obecnie Litpol-Link). Taką wstawkę łatwiej kontrolować co zapewnia też większe bezpieczeństwo systemu.

Jednak na ostateczną decyzję przyjdzie poczekać do czasu ukończenia dodatkowych analiz. Możliwe są trzy rozwiązania – pełna synchronizacja, budowa wstawek oraz jakieś rozwiązanie hybrydowe, łączące oba modele.

Ukraina będzie musiała też odłączyć się od poradzieckiego systemu IPS- UPS, co rządzący politycy podkreślają z wielką radością. Przychodzi im to tym łatwiej, że w przeciwieństwie do np. węgla, ropy czy rud metali (którymi handel kwitł mimo aneksji Krymu i niewypowiedzianej wojny) wymiana prądu z Rosją jest znikoma. Po odłączeniu się od Rosji i Białorusi, a przed połączeniem z ENTSO-E Ukraina będzie musiała przez kilka-kilkanaście miesięcy przejść swoistą „kwarantannę” – pokazać, że jej system jest stabilny.

Kijów zrobił więc spory krok do integracji energetycznej z UE, ale za wcześnie na odtrąbianie wielkiego sukcesu. Ukraińców czeka olbrzymia praca.

Czy rok 2025 jest realną datą? O tym w dalszej części artykułu na portalu wysokienapiecie.pl

Autor: Rafał Zasuń, WysokieNapiecie.pl