ikona lupy />
Halszka Witkowska doktorantka na Wydziale „Artes Liberales” Uniwersytetu Warszawskiego, od 2016 r. przewodnicząca komisji do spraw kultury w Polskim Towarzystwie Suicydologicznym fot. mat. prasowe / Dziennik Gazeta Prawna
Który z listów samobójców, jakie pani zgromadziła na potrzeby swojej pracy naukowej, zrobił na pani największe wrażenie? Pomijając to, że lektura i analiza każdego z nich muszą być bardzo obciążające psychicznie.
List młodej kobiety adresowany do jej kilkuletniego syna. Pisze w nim o swojej bezgranicznej miłości do niego i jednocześnie tłumaczy, dlaczego śmierć jest dla niej najlepszym rozwiązaniem. Tym, co wyjątkowo porusza, są narysowane na kartce serduszka i uśmiechnięte buźki, którymi przyozdabia słowa. To coś wyjątkowego – sama zresztą zaznacza, że ten list ma być dla dziecka pamiątką, dowodem uczuć, jakie żywiła do niego. To ostatnie słowa matki, to jej ostatnie tchnienie, ostatnia decyzja, ostatnie emocje.
Po co ludzie, którzy postanawiają się rozstać z życiem, piszą listy pożegnalne? Czy rzeczywiście chcą się w ten sposób pożegnać?
Reklama
Także mnie to nurtuje, podobnie jak pytanie, czy to są faktycznie listy. Przecież założeniem listu jest komunikacja – przekazujemy drugiej osobie informację i oczekujemy odpowiedzi. A tutaj jest ona niemożliwa. Tak jak w przypadku tej kobiety – jej syn zostanie do końca życia ze słowami matki, na które nie może napisać odpowiedzi. Będzie musiał z tym żyć. Wprawdzie jej przesłanie, jak zresztą wszystkie pozostawiane przez samobójców, ma konkretnego adresata (zwykle są to bliscy, bo ludzie piszą: „Kochani Rodzice”, „Droga Mamo”, „Najukochańszy Synku”), ale sposób i miejsce jego pozostawienia, wysłania jest zaprzeczeniem tej intymności. Zwykle listy te są pozostawiane na widoku, aby łatwo było je znaleźć, bez okrywającej ich zawartość koperty. I często pierwszymi osobami, które je mogą przeczytać, są przypadkowi, obcy ludzie – policjanci czy załoga karetki.
Można by wysnuć wniosek, że słowa, które piszą ci ludzie, są przeznaczone nie tylko dla najbliższych, ale w ogóle dla świata.
Niektóre z nich na pewno, gdyż są właśnie takim rodzajem rozliczenia się ze światem. Często padają w nich stwierdzenia: „Nie nadaję się do tego świata” czy „W takim świecie nie chcę i nie potrafię żyć”. I jest jeszcze jedna rzecz, która nadaje tym przesłaniom szczególną wartość: niemal wszystkie, w każdym razie te, które ja zgromadziłam, a jest ich około stu, są pisane ręcznie. Proszę zwrócić uwagę, że dziś niemal nikt nie pisze listów. Wysyłamy za to SMS-y, e-maile, nawet życzenia świąteczne często posyłamy w ten sposób. A jednak ludzie, którzy decydują się na krok ostateczny, zadają sobie trud, aby to, co chcą przekazać, napisać za pomocą długopisu czy pióra. List jest połączony z samobójcą. Jest materialnym śladem, ostatnim, który ten pozostawia po sobie. To nadaje ich słowom szczególną wagę. I sprawia, że zostawiają po sobie coś materialnego. Właśnie tę odręcznie zapisaną kartkę papieru. Poza jednym mi znanym wyjątkiem. Do tej pory wśród tych wszystkich przebadanych przeze mnie listów znalazł się tylko jeden napisany na komputerze, wydrukowany i pozostawiony na łóżku autora. Był to list studenta nauk ścisłych, zajmował dwie strony, dotyczył problemu z dopasowaniem się do współczesnej formy edukacji i sposobu współpracy z wykładowcami. Na końcu znajdowało się wyjaśnienie powodów decyzji, a także dokładny opis sposobu, w jaki autor zamierzał popełnić samobójstwo. Podpis imienny pod listem był także napisany przy użyciu komputera. Mimo wynikającej z treści listu tęsknoty za dawnym, tradycyjnym sposobem studiowania, został on spisany w formacie cyfrowym.
>>> CAŁY WYWIAD W WEEKENDOWYM WYDANIU "DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ"