Postępy Korei Północnej w budowie broni nuklearnej i rakiet do jej przenoszenia zaostrzyły wojenną retorykę między tym krajem a USA. Czy doprowadzi to do wojny, czy rozładowania napięcia przez dyplomację? Jedno i drugie jest wątpliwe w najbliższej przyszłości.

W reakcji na przeprowadzoną przez Pjongjang miniaturyzację głowic atomowych i testy rakiet średniego zasięgu Rada Bezpieczeństwa ONZ uchwaliła nowe sankcje na rząd północnokoreańskiego przywódcy Kim Dzong Una, które poparły także Chiny - główny sponsor reżimu.

Prezydent USA Donald Trump powiedział, że jeśli Korea Północna będzie nadal grozić Ameryce, czeka ją „ogień i furia, jakich świat nie widział”. Opinie są podzielone co do tego, czy prezydent wyraził się spontanicznie, pragnąc zamanifestować stanowczość na użytek swoich wyborców (na co wskazywałoby jego zachowanie w innych sprawach), czy też za jego ostrzeżeniem kryła się przemyślana kalkulacja.

Wypowiedź Trumpa krytykują komentatorzy wskazujący, że jeśli za groźbą nie stoi gotowość do jej spełnienia, to podważy to wiarygodność USA. W przeszłości prezydenci USA, np. Bill Clinton, grozili Korei Północnej użyciem siły tak wyraźnie jedynie poprzez prywatne kanały dyplomatyczne, publicznie wspominając tylko, że „wszystkie opcje są możliwe”. Współpracownicy Trumpa twierdzą jednak, że ponieważ dotąd nie udało się skłonić Pjongjangu do rezygnacji ze zbrojeń atomowych, należy - jak powiedział sekretarz stanu Rex Tillerson - spróbować „języka, który Kim zrozumie”. Wypowiedź prezydenta niektórzy zrozumieli jako sugestię, że administracja grozi reżimowi Kima wojną prewencyjną.

Agresja na Koreę Północną, obejmującą próbę zniszczenia jej arsenału nuklearnego lub wyrzutni rakiet, najprawdopodobniej spowoduje odwet w postaci ataku na Koreę Południową. Jego ofiarą mogłoby paść 30 tysięcy stacjonujących tam żołnierzy amerykańskich i miliony mieszkańców położonego 50 km od granicy Seulu.

Reklama

„Dla Amerykanów, obywateli Korei Południowej i pobliskiej Japonii stawka jest tak wysoka, że mam nadzieję, iż nie dojdzie do zbrojnej konfrontacji” - mówi PAP ekspert ds. Azji w fundacji Carnegie Endowment for International Peace. Trudno też przypuszczać, by wojnę rozpoczęła Korea Północna. „Oni wiedzą, że tej wojny nie wygrają, więc się nie odważą. A jeśli nawet, to powstrzymają ich Chińczycy” - mówi PAP Lawrence Korb, były podsekretarz w Pentagonie w administracji prezydenta Ronalda Reagana.

Według niektórych ekspertów mocne ostrzeżenie Trumpa pod adresem Pjongjangu można odczytać jako przygotowanie do wznowienia negocjacji na temat północnokoreańskiego programu nuklearnego. Ostatnie pertraktacje w tej sprawie toczyły się w poprzedniej dekadzie z udziałem sześciu państw: Korei Północnej, Korei Południowej, USA, Chin, Rosji i Japonii. Podobnie jak w porozumieniu zawartym w latach 90. z Pjongjangiem przez administrację Clintona, domagano się przynajmniej zawieszenia prac nad budową broni atomowej w zamian za pomoc ekonomiczną. Rozmowy zostały jednak zerwane w 2008 r.

Od tej pory podejmowano próby rozmów dwustronnych USA-Korea Płn., ale nie dochodziły one do skutku głównie przez warunki wstępne stawiane przez USA, np. wstrzymanie przez Północ testów atomowych i rakietowych. Trump jeszcze w kampanii wyborczej mówił o możliwości rokowań z Kimem, a po jego inauguracji rozpoczęły się przygotowania do tych rozmów, ale rozbiły się one o sprawę amerykańskiego studenta Otto Warmbiera uwięzionego w Korei Płn. i kolejnych testów nuklearnych przeprowadzonych w tym kraju.

„Jeśli chcemy, by oni (tj. Korea Płn. - PAP) zrezygnowali z broni atomowej lub zaprzestali testów, to nie jest to realistyczne. Oni traktują tę broń jako środek przetrwania. Trzeba więc się z tym pogodzić i poczekać, aż w Pjongjangu władzę obejmą rozsądniejsi ludzie. Tyle że Kim jest niestety młody” - mówi Korb.

Waszyngton liczy na izolację Korei Północnej poprzez sankcje międzynarodowe blokujące Pjongjangowi możliwość gromadzenia materiałów i rozwój technologii zbrojeniowych. Dotychczas okazywały się one jednak nieszczelne. Eksperci mówią o konieczności wprowadzania tzw. sankcji wtórnych, nakładanych za nieprzestrzeganie pierwotnych.

Tymczasem dyplomację – jak uważają komentatorzy - utrudnia na razie brak jednomyślności w sprawie Korei Płn. w ekipie Trumpa. Nie przemawia ona jednym głosem – jak rządy George'a W. Busha czy Baracka Obamy – co pozwala podejrzewać, że w obecnej administracji nie wyklarował się jeszcze jednolity kurs w tej kwestii. Dodatkowym problemem może być brak personelu dyplomatycznego – w Departamencie Stanu nadal nieobsadzonych jest większość kierowniczych stanowisk średniego szczebla.

Chociaż nie przewiduje się raczej wybuchu wojny z Koreą Północną, w USA pojawiły się spekulacje, że najnowsza eskalacja w wojennej retoryce Waszyngtonu ma posłużyć jako ostrzeżenie dla Chin. Pekinowi zależy na utrzymaniu przy władzy komunistycznego reżimu w Pjongjangu, gdyż jego upadek groziłby milionową falą uchodźców i zjednoczeniem kraju pod wodzą proamerykańskiego Seulu. Z drugiej strony zbrojenia atomowe Korei Płn. nie są Chinom na rękę, gdyż dostarczają USA dodatkowego pretekstu do wzmacniania swej obecności wojskowej w regionie zachodniego Pacyfiku (azjatycka tarcza rakietowa) i stwarzają niestabilną sytuację w regionie, szkodząc chińskiej gospodarce.

Część komentatorów przypuszcza więc, że ekipa Trumpa będzie teraz podsycać napięcie, by zmusić Chiny do wywarcia na Pjongjang presji wystarczającej, by reżim poczynił istotne ustępstwa. Mimo nalegań Trumpa, który naciskał w tej sprawie na prezydenta Chin Xi Jinpinga, Pekin dotąd tego nie zrobił. Stosunki między Pekinem a Pjongjangiem są już zresztą napięte wskutek krnąbrnej postawy Kim Dzong Una.

Eksperci obawiają się, że eskalacja napięcia może wymknąć się spod kontroli. Sprawdzianem, czy do tego dojdzie, może się stać np. zapowiadane przez Koreę Płn. odpalenie rakiet mających trafić w pobliże należącej do USA wyspy Guam na Pacyfiku. Do ich zestrzelenia przygotowują się już amerykańskie rakiety systemu THAAD na Guamie i Aegis na pokładzie niszczycieli.

>>> Czytaj też: Ograbieni, wymordowani, naiwni. Polska po wojnie mogła dopłacać do reparacji