Desperacja ekspertów emerytalnych musi być potężna, skoro wracają do konceptów zarzuconych w Europie lat temu dwieście, a w USA przed stuleciem. W przerwach między wyszarpywaniem sobie włosów z głów, a szacowaniem gór zobowiązań emerytalnych bez pokrycia, snują rozważania o tontynach.

Dwa lata temu o tym dźwięcznym z nazwy instrumencie nie muzycznym, bo jednak finansowym napisał przychylnie The Washington Post. Nie dalej jak ostatnią wiosną zawtórował mu The New York Times, a latem dołączył z własnym tekstem The Economist. Obserwatorowi Finansowemu nie przystoi wozić się w peletonie, więc nasza prezentacja będzie najpierwsza w Polsce i oczywiście najciekawsza.

Tontyna to gatunek należący do szerokiej rodziny ubezpieczeniowych rent dożywotnich (ang. life annuity). Zasada jest prosta w opisie, lecz trudna w korzystnym dla wszystkich wykonaniu. Z myślą o dodatkowych przychodach na starość płaci się w czasie aktywności zawodowej towarzystwu ubezpieczeniowemu w miesięcznych ratach lub raz a bardzo dobrze, żeby począwszy od ustalonego momentu życia odbierać to, co wpłacone, w postaci dożywotniej comiesięcznej renty.

Jest mnóstwo odmian annuities, ale dla przezornego nie jest to instrument szczególnie intratny. Na efektach bezpiecznego, a więc nie nazbyt zyskownego, inwestowania pieniędzy wpłacanych przez przyszłego rentiera pożywić się musi przecież nie tylko on sam, ale także (i zwłaszcza) oferent produktu. Annuities cieszą się z reguły preferencjami nadanymi przez fiskusa, więc sprawdzają się w optymalizacji podatkowej, kiedy chce się zmniejszyć podatek od swoich dużych dochodów, przeznaczając ich część na znaczącą inwestycję. Nie spełniają natomiast swego zadania, gdy ciułacz zbierający na takie świadczenie pożyje bardzo długo, bo w końcu nie będzie z czego płacić jego renty.

Ostatni żywy zgarnia krocie

Reklama

Autorem niezwykłej modyfikacji mechanizmu renty dożywotniej w kierunku zakładu z losem i Panem Bogiem był neapolitański bankier Lorenzo de Tonti, który w połowie XVII wieku opuścił z przyczyn politycznych Neapol i udał się na wygnanie do Francji. Tam dopieścił rozwiązanie, które dopiero długo po jego śmierci zaczęło być nazywane tontine, w spolszczeniu – tontyną. W tej zmodyfikowanej wersji annuities przyszli rentierzy wkładali pieniądze do wspólnej puli. Pierwsze (małe) wypłaty otrzymywali wszyscy z nich, ale wraz z koleją rzeczy i wędrówką w zaświaty kolejnych udziałowców coraz więcej dostawało się tym, którzy przeżyli, a górę złota zgarniał ten ostatni, bo najżywotniejszy.

Pierwszą osobą, której Tonti przedstawił swój koncept, był minister finansów kardynał Mazarin. Jednak pomysł bankiera na złagodzenie ciężaru długów zaciągniętych przez Francję na prowadzenie wojny religijnej nazwanej później trzydziestoletnią nie został wówczas, tj. w 1652 roku, podchwycony. Sam Tonti trafił wkrótce potem na kilka lat do Bastylii, dokładnie nie wiadomo za co, ale ponoć za obrazę kogoś z kręgu władzy.

Formalnie zgody na rozpisanie tej niedoszłej do skutku tontyny nie udzielił Parlement de Paris, czyli królewski sąd apelacyjny wyposażony m.in. w prawo zatwierdzania podatków ogłaszanych przez króla Ludwika XIV, który był wówczas pacholęciem. Sędziom nie spodobało się oprocentowanie w wysokości 5 proc., niższe od life annuities. Wskazali również na trudności w oszacowaniu kosztów przedsięwzięcia dla państwa.

W wieku dorosłym król-Słońce sięgnął po tontynę trzykrotnie. Pierwsza w historii została zorganizowana w 1689 roku. Miała dostarczyć 19,6 mln liwrów kapitału. Przystąpiło do niej 5912 osób podzielonych na 14 grup wiekowych, które wpłaciły trzy razy mniej, bo 3,6 mln liwrów.

Wyjątkowo udana była natomiast ostatnia francuska tontyna z 1759 roku, do której inwestorzy wpłacili aż 46 milionów liwrów. Względne rozmiary tej sumy oddaje porównanie z rocznym dochodem rocznym per capita mającym wynosić w ówczesnej Francji 240 liwrów i z bezwzględnym minimum dochodowym (kwota umożliwiająca przeżycie) w wysokości 72 liwrów (Branko Milanovic, „Level of income and income distribution in mid-18th century France according to Francois Quesnay”). James C. Riley („French finances, 1727-1768) podaje z kolei, że w 1753 roku podatki przyniosły państwu francuskiemu 257 mln liwrów, a spłata zobowiązań z tytułu tontyn wyniosła w tymże roku 5 mln liwrów. Te same wielkości za 1764 rok to odpowiednio: 322 mln liwrów i 9,5 mln liwrów.

>>> Czytaj też: Reforma emerytalna bez zmian. Rząd nie przejął się uwagami KE

Kalkulacje państwa

Lorenzo Tonti udał się do Mazarina, ponieważ za organizacją wielkiego, długookresowego przedsięwzięcia finansowego o zasięgu krajowym musiała stać powaga, ciągłość, siła i wiarygodność, a jedynym potencjalnym podmiotem o takich cechach było państwo. Nie było przecież wówczas dzisiejszych korporacji z ich wielkimi kapitałami i doświadczeniem marketingowym.

Z perspektywy władcy podstawową zaletą tontyn była możliwość szybkiego zebrania świeżej gotówki, a tej prawie zawsze brakowało w skarbcu, bez konieczności przymusu i korzystania z dobrze już spenetrowanych, tradycyjnych źródeł. Konieczność wypłat dywidendy była wprawdzie bolesna, ale czasy były tak burzliwe i zmienne, że dolegliwość ta traciła na sile i znaczeniu wraz z postępem historii albo przechodziła pospołu z koroną i berłem na następcę.

Niechybny finansowy nóż na gardle pojawia się zawsze wespół z wybuchem kolejnego konfliktu zbrojnego. Niebagatelnym rodzimym przyczynkiem do tontyn było zorganizowanie przez Francję po wybuchu w 1733 roku kolejnej tzw. wojny o sukcesję polską, w której ówczesne potęgi i figury europejskie walczyły dla zmierzenia swych sił poza granicami Polski o to, kto zasiądzie na tronie w Warszawie – czy wybrany w elekcji Stanisław Leszczyński, czy osadzony w końcu na nim August III Sas popierany przez Austrię, Rosję, Prusy i Danię. Stało się, jak stało, a po Auguście Sasie nie zostało nam nic dobrego, najwyżej warszawska Saska Kępa.

Wprawdzie pieniądze zbierane przez państwa z tontyn były w XVIII wieku relatywnie małe i daleko im było do wpływów z podatków, ceł i innych danin, to jednak miały znaczenie jako środki dopełniające miarkę.

Wraz z ogłoszeniem subskrypcji tontyny podawano jej zasady. Inwestorów przystępujących do przedsięwzięcia dzielono na grupy wiekowe. Chodziło o redukcję forów dla najmłodszych uczestników z olbrzymimi przecież szansami przeżycia starszych udziałowców. Dobrą taktyką inwestycyjną było wykupywanie udziałów w różnych klasach wiekowych.

Oczywistym warunkiem udziału była wpłata wyznaczonej kwoty pieniężnej, przy czym z założenia ów wkład kapitałowy nie podlegał zwrotowi, jak jest np. w przypadku obligacji. Zachętą do udziału w przedsięwzięciu oraz źródłem amortyzowania, a następnie czerpania zysków z inwestycji było oprocentowanie kapitału wpłacanego do tontyny. Ponieważ instrument był z założenia długoletni, to jeśli inwestor lub jego nominat cieszył się dobrym zdrowiem, w ciemne zaułki nie zaglądał i trudów wojennych nie znosił, to miał szanse odrobić kapitał dywidendami i dołożyć coś na górkę.

Słowo „nominat” pojawiło się dla zaznaczenia, że bardzo często kto inny był inwestorem, kto inny odbierał dywidendy, a kto inny wreszcie, czyli właśnie ów „nominat”, służył swym życiem za tytuł do dywidendy. Kalkulacja na poziomie elementarnym prowadziła wielu do „genialnego” wniosku, że nominatem powinno być dziecko. Ponieważ śmiertelność wśród dzieci była duża, to powszechnym w Anglii i częstym we Francji oszustwem była nadawanie kolejnemu dziecku w rodzinie imienia zmarłego przedwcześnie nominata-niedorostka.

Bezkrwawe zakłady na życie

W tontynie króla angielskiego Wilhelma III Orańskiego zapoczątkowanej w 1693 roku każdy udział o wartości 100 funtów uprawniał do 10-funtowej dywidendy wypłacanej corocznie przez siedem lat, czyli do 1700 roku. Po tym czasie dywidenda została zmniejszona do 7 funtów wypłacanych co roku przez następne 99 lat. W przeciwieństwie do innych dochód z tytułu dywidend był nieopodatkowany. W XVII-wiecznej Anglii obowiązywało maksymalne oprocentowanie pożyczek prywatnych w wysokości 6 proc. Z punktu widzenia inwestora-ryzykanta dywidenda z tontyny Wilhelma III Orańskiego wynosząca średnio ok. 8 proc. nie była więc złym interesem.

Tontyna to loteria, której żetonem i zakładem jest życie. Najciekawszy akt każdej z nich rozpoczynał się zatem po dłuższym czasie, kiedy coraz częstsze stawały się pochody trumien. Każdego roku umierały dziesiątki, setki, a gdy tontyna przyciągnęła tłumy, nawet tysiące jej uczestników. Innowacyjna siła tego instrumentu polegała więc przede wszystkim na tym, że dywidenda przypadająca do wypłaty w danym roku na daną klasę (przedział wiekowy inwestorów) była dzielona wśród udziałowców pozostających przy życiu. Gdyby zatem założyć, że na początku danego roku było w danej klasie 1000 uczestników, a według zasad na koniec rozpoczynającego się właśnie roku trzeba będzie wypłacić im np. 5000 funtów, liwrów lub dukatów łącznej dywidendy, to gdyby wszyscy dożyli do sylwestra, otrzymaliby po 5 funtów. Ponieważ jednak w ciągu roku zmarło np. 200 z nich, pozostali przy życiu dostaną po 6,25 funta (5000 : 800 = 6,25).

Tontyna wygasała wraz ze śmiercią ostatniego uczestnika, który zanim wyzionął ducha po zgonie poprzednika, był jak gracz w totolotka trafiający samotnie wielką kumulację. Organizator liczył oczywiście, że żaden z udziałowców tontyny nie osiągnie wieku nader dojrzałego. Wprowadzoną w 1730 roku zasadą działającą na korzyść organizatora było rozliczanie i eliminowanie danej klasy wiekowej po śmierci ostatniego nominata. Skutkiem było korzystne dla państwa umorzenie części zobowiązań dywidendowych, które nie przechodziły już na inwestorów lub ich nominatów z pozostałych klas wiekowych.

>>> Czytaj też: Nadchodzi fala ubogich emerytów. Setki tysięcy osób skorzystają z obniżonego wieku emerytalnego

Koniec w Europie i rozkwit w Ameryce

Pierwsza angielska tontyna subskrybowana przez Wilhelma Orańskiego okazała się katastrofą ze względu na zbyt hojne warunki, długość trwania i brak podziału na klasy wiekowe. Francuzi też się sparzyli, ale mniej niż Anglicy. Po upływie półwiecza nauki aktuarialne poszły wyraźnie do przodu i z punktu widzenia angielskich kół finansowych tontyny stawały na znacznie już mocniejszych nogach, oferując stopy zwrotu zbliżone do rynkowych. Natomiast Francuzi nie wykorzystali czasu i przepłacali, subsydiując de facto uczestników tontyn rekrutujących się najczęściej z klasy średniej. Zdaniem prof. Jamesa C. Rileya „[ówczesne] francuskie władze finansowe nie miały właściwych kompetencji matematycznych i nie wykorzystały wiedzy o faktycznych kosztach life annuities zdobytej wcześniej przez Holendrów i Anglików”.

W poszukiwaniu wyjaśnienia tej dziwnej nieudolności pojawiła się hipoteza, że hojne warunki francuskich tontyn były rodzajem skrytej rekompensaty dla mieszczaństwa, które płaciło większość zbieranych podatków i z coraz większą złością patrzyło na przywileje podatkowe i wszelkie inne przyznawane szarogęszącej się arystokracji. Brzmi intrygująco, ale czy ma cokolwiek wspólnego z prawdą? Koniec końców królewski edykt z listopada 1763 roku zabronił organizowania przez rząd jakichkolwiek nowych tontyn z powodu wygórowanych kosztów. Kontroler Generalny opat Terray zamroził w 1770 roku wypłaty rent (dywidend) na poziomie z 1769 roku i przekształcił tontyny w life annuities, a tym samym to, co miało przypaść najdłużej żyjącym udziałowcom, trafiło do skarbu państwa. Suma przyszłych oszczędności była niebagatelna, bo obliczono ją na 150-160 mln liwrów, a po zdyskontowaniu tej kwoty do jej wartości w 1770 roku – na ok. 60 mln liwrów.

Mniej więcej sto lat po zamknięciu tego rozdziału w Europie, gdzie liczne tontyny tworzono także m.in. w Holandii i Niemczech, zawitały one do Ameryki. Ich prekursorem była tam w 1868 roku firma Godziwe Życie (Equitable Life), która działa do dziś pod nazwą AXA. Tontyna straciła w USA charakter pożyczki udzielanej państwu i stała się kolejnym produktem rynkowym, oferowanym przez bardzo wiele firm. Składki dzielone były z reguły na część zasilającą normalną polisę na życie oraz na dywidendę wypłacaną po 20 latach tym, którzy pozostali przy życiu.

W literaturze powtarzane są informacje, że w 1905 roku rezerwy gotówkowe zgromadzone w amerykańskich tontynach przekroczyły 6 mld dolarów, czyli równowartość 7,5 proc. bogactwa kraju. Ponieważ bogactwo jest terminem wieloznacznym, to lepszym punktem odniesienia może być szacunek nominalnego PKB USA, który według www.measuringworth.com mógł wynieść w tym samym roku 29 mld dolarów. W tym czasie było w Stanach 18 mln gospodarstw domowych i aż 9 mln aktywnych polis tontynowych.

Tak w Ameryce, jak i wszędzie indziej cnoty uczciwości i przyzwoitości wychwalane są głównie w kościelne niedzielne poranki, znacznie rzadziej w powszedni dzień biurowy, więc przekręty na tontynach stawały się coraz powszechniejsze. Był to podstawowy powód uwiądu tego instrumentu na kolejnym kontynencie. Efektem prania brudów w Equitable Life podczas walk wewnętrznych o kontrolę nad korporacją było powołanie komisji śledczej nazwanej Komisją Armstronga. W 1906 roku nowojorska legislatura stanowa zakazała ubezpieczeń opartych na odroczonych dywidendach, a więc tontyn. Ponieważ urzędy tego stanu nadzorowały aż 95 proc. amerykańskiego biznesu ubezpieczeniowego, zakaz stanowy stał się de facto trwającym do dziś zakazem ogólnokrajowym. Tontyny zniknęły z rynku na dobre, choć zwykli Amerykanie wcale tego nie chcieli.

Argumenty za przywróceniem tontyn

Duża część teraźniejszych narodowych systemów emerytalnych oparta została na sztuczce Bismarcka z tzw. dalszym trwaniem życia. Na początku XX wieku średnia światowa życia wynosiła 31 lat, a w 2010 roku – 67,5 lat. Wskutek dłuższego życia beneficjentów i bardzo niskiego (średnio) na Zachodzie przyrostu naturalnego piramidowe systemy emerytalne zależne od wpłat osób pracujących są de facto wydmuszką, zdaną w kontekście wypłacalności na olbrzymie i coraz wyższe wpłaty z budżetu państwa.

Dożywanie coraz większej liczby ludzi do 90 lat i więcej oznacza, że spora część emerytów dłużej jest na garnuszku ZUS i podobnych mu instytucji niż była na pensji. Przed rządami pojawia się strategiczny dylemat, czy martwić się, co będzie za parę dekad, czy odpuścić i zajmować się sprawami tu i teraz. Zaniedbywanie przyszłych problemów oznacza zmniejszanie szans rozwojowych dla dzisiejszych młodziaków, ale nie jest to groźne, bo ta grupa wiekowa od początków świata ma wrażenie, że od wieku słusznego i starości dzielą ją lata świetlne, więc dalszą przyszłość ma głęboko w nosie.

Powrót idei tontyn z zaświatów świadczy, że kwestia zabezpieczenia finansowego dla coraz liczniejszej kohorty osób długowiecznych spędza sen z oczu coraz większej liczbie ekspertów. Podkreślają oni, że jest to instrument całkiem zgrabny i odpowiadający naturze ludzi wypatrujących codziennie szans i okazji na jakąś ekstrakorzyść. Pomysłodawcy odkurzenia tontyn wskazują też na nieporównywalny z tym sprzed 300 i 100 lat dorobek współczesnej nauki aktuarialnej oraz na technologie w rodzaju blockchain wykluczające wielką część możliwych szachrajstw. Dodać można, że za krzakami czai się już ponoć sztuczna inteligencja, której sam Charles Ponzi nie byłby w stanie wyprowadzić w pole. Ciekawe zatem, czy tontyny otrzepią się jeszcze kiedyś z kurzu.

Autor: Jan Cipiur