Na pewno jesteśmy w środku pyskówki między przywódcami USA i Korei Północnej na temat tego, kto jest groźniejszą potęgą nuklearną, i w obliczu rekordowo wysokich cen na giełdach. Według pesymistów to wystarczająca mieszanka do załamania się giełd. Optymiści też nie mają amunicji. Jak twierdzi Mohamed El-Erian, system finansowy wciąż przedstawia ryzyko. Albowiem o ile banki centralne przez minioną dekadę zrobiły wszystko, co mogły, aby utrzymać stabilizację, nie można powiedzieć tego samego o rządach.

El-Erian przypomina, iż to Europejski Bank Centralny jako pierwszy interweniował na rynku. Było to początkiem bezprecedensowo długiego okresu interwencji banków centralnych na świecie zmuszonych do takich działań, kiedy wyszły na jaw rozmiary nadmiernego ryzyka, które sprokurowały amerykańskie banki. Pozytywne zmiany wprowadzone podczas wychodzenia z kryzysu to wzmocnione systemy płatności i rozliczeń oraz kapitalizacja amerykańskich banków.

O ile jednak banki zostały zdyscyplinowane, o tyle obszary aktywności finansowej opuszczone przez banki zajęli udziałowcy niepodlegający kontroli. Pozostaje też zadłużenie w niepewnych sektorach światowej gospodarki. Co wymaga bardziej zdeterminowanej prowzrostowej polityki rządów.

Bardziej zdeterminowane prowzrostowe polityki przydałyby się też w Europie. Albowiem choć ostatni kryzys wywołało Wall Street, biznes świata ma wciąż więcej zaufania do Stanów Zjednoczonych niż do Unii Europejskiej. Tak by wynikało z danych o inwestycjach firm. Rosną inwestycje zagraniczne w USA, szczególnie chińskie, co odsunęło widmo „końca wytwórczości”. Sektory produkcji przyjmują bowiem najwięcej inwestycji — w ubiegłym roku była to jedna trzecia z 385 mld dol., które wpłynęły do USA, a w 2015 roku całkowita wartość wytwórczości z takich inwestycji osiągnęła 1,2 bln dolarów.

Reklama

Gdy w Europie nawet własne inwestycje europejskich firm są w stagnacji, do USA napływa coraz więcej inwestycji. Ekonomiści z McKinsey Global Institute przyjrzeli się pokryzysowemu spadkowi inwestycji w Unii Europejskiej. Wartość inwestycji rodzimych przedsiębiorstw spadła w latach 2007-2009 o 200 mld dolarów i choć odbiły one do poziomu sprzed kryzysu, pozostają najniżej od 20 lat w relacji do PKB — 19,5 proc.

Okres niskich stóp procentowych był (i wciąż jest) straconą możliwością dla firm, ponieważ rozpiętość między zwrotem na inwestycjach a oprocentowaniem znacznie się poszerzyła w wielu gospodarkach. Firmy chomikowały jednak gotówkę, stając się de facto kredytującą stroną — po 2007 roku oszczędności przedsiębiorstw są średnio o 1 proc. wyższe niż inwestycje w relacji do PKB. Pozytywną stroną jest to, że badane przez autorów firmy w Europie zapowiadają podniesienie inwestycji, szczególnie w fizyczną infrastrukturę opartą na cyfrowej gospodarce.

>>> Czytaj też: Sytuacja na rynku pracy szkodzi gospodarce. Firmy nie są w stanie podnosić płac

Wśród wielu podsumowań na ten temat, jak świat wychodził przez tę dekadę z kryzysu, najlepsze jest to w postaci wykresów, które zamieścił Financial Times. Widać na nich wyraźnie, że gospodarkom USA i Niemiec wychodzenie na powierzchnię zajęło cztery lata, przy czym Ameryka odbiła najsilniej — ma dziś PKB o 14,6 proc. większy niż w 2007 roku. Gospodarki Brytanii i Japonii borykały się z kryzysem o dwa lata dłużej, a południa Europy jeszcze nie wyszły z kryzysu strefy euro. Fenomenalne wyniki reprezentują Irlandia dzięki wielkim firmom, które przeniosły tam swoje siedziby (38,5 proc. wzrostu PKB), Islandia (18,1 proc.) oraz Chiny, których krzywa ekonomicznego wzrostu jest imponująca — prosta, bez załamań kryzysowych i wskazuje w bieżącym roku 119,9 proc. wzrostu wartości PKB.

Z okazji 20 rocznicy początków kryzysu azjatyckiego artykuł przypominający, iż Międzynarodowy Fundusz Walutowy nie tylko nie dostrzegł niebezpieczeństwa w upadku tajskiej waluty baht (co rozpoczęło kryzys), ale również pogrążył gospodarkę Indonezji i doprowadził do obalenia prezydenta tego kraju Suharto. Autor Steve Hanke, który był doradcą Suharto, pisze, że kiedy za jego wskazaniem Suharto przeprowadził ruchy, które wzmocniły upłynnioną indonezyjską rupię względem dolara, MFW i USA obaliły jego rząd. Jednym z użytych w kampanii medialnej kłamstw było zdaniem Hankego twierdzenie o próbach manipulacji walutą przez Suharto, podczas był to ruch, który bronił przed kryzysem gospodarkę Indonezji. W ten sposób zaczynała być ona jednak za droga dla inwestorów z Wall Street w nowym porządku zglobalizowanych ekonomii.

Również Meksyk w odpowiedzi na kryzysy lat 90. XX wieku wprowadził śmiałe reformy makroekonomicznej ostrożności, otwarcia na handel i liberalizacji gospodarki. Dzięki nim wychodził na tyle szybko z kryzysu, że miał być wzorcem skuteczności takich reform. Wartość eksportu skoczyła z 5 proc. PKB do 30 proc. PKB, a wartość wewnętrznych inwestycji się potroiła. A jednak gospodarka tego kraju spadła, i to nawet poniżej poziomu wielu biedniejszych krajów Ameryki Łacińskiej ze słabym wzrostem na poziomie 1,5 proc. PKB i upadkiem produkcji.

Dlaczego? Santiago Levy i Dani Rodrik przekonują, że jest to skutek dualizmu meksykańskiej gospodarki. Ogromna część pracowników zatrudniona jest nieformalnie, nawet bez umowy o zarobkach. Nieformalne firmy, jak pokazują badania Levy’ego, absorbują większość zasobów gospodarki — zatrudnienie w nich wzrosło w latach 1998-2015 o 115 proc., a w oficjalnej części o 6 proc. Podobnie akumulacja kapitału w nieformalnej części wzrosła o 134 proc., a w formalnej o 9 proc. Zdaniem autorów to dowód na to, że za dużo jest obsesji na temat otwarcia gospodarek na handel, liberalizacji cen i makroekonomicznej stabilizacji, a za mało uwagi poświęca się temu, aby takie reformy wspierały transformację strukturalną, która podnosi produkcyjność.

Skąd opór przeciw globalizacji? Stąd że mamy „nowy socjalizm głupców” – uważa J. Bradford Delong z uniwersytetu Berkely. Polityczne i ekonomiczne dylematy uprzemysłowionej północnej części świata nie różnią się tak bardzo od tych z lat 20. i 30. ubiegłego wieku, czyli od epoki Keynesa, który wskazywał, że cel jest właściwie jeden — pełne zatrudnienie. Wszystkie inne problemy wówczas zanikają. Neoliberalny wolny rynek, wolna globalna wymiana handlowa i stabilne ceny nie wystarczają do zapewnienia dobrobytu i zadowolenia społecznego, czego dowiodło ostatnie 20 lat. Stąd krytyka globalizacji, która w obecnym wydaniu skutkuje w USA nadwyżką w bilansie płatniczym.

Oznacza to, że więcej pracowników jest zatrudnionych w usługach niż w produkcji, a prace produkcyjne są tam, gdzie koszty pracy są niskie w porównaniu z kosztami kapitału. Wolniejszy, niż oczekiwano, wzrost gospodarczy w minionych 20 latach sprawia, że politycy chcą kogoś lub coś za to winić. Najłatwiej globalizację, imigrantów i „zagranicę”, ponieważ nie mają prawa głosu w wyborach.

Autorka: Anna Wielopolska

>>> Polecamy: Czy popieramy redystrybucję dochodów dlatego, że jesteśmy zawistni?