Muzyka popularna jest błahą rozrywką? Może, ale jak się okazuje, jest też poligonem i laboratorium współczesnej ekonomii
Gdy w marcu tego roku okazało się, że jeden z największych koncertowych zespołów świata i istna maszyna do zarabiania pieniędzy – Metallica, zagra w kwietniu 2018 r. w Krakowie, oprócz radości jej fanów wybuchła też w sieci gorąca dyskusja, czy organizator ma rację, wprowadzając na to wydarzenie imienne bilety. Tylko osoba z nazwiskiem widniejącym na bilecie może z niego skorzystać, a ma to zapobiec działalności koników, którzy wykupują zawczasu sporą pulę biletów, by potem odsprzedać je z nawet kilkusetprocentowym zyskiem ze względu na „sztucznie” stworzony deficyt. Dyskusja była gorąca, bo o ile nikt nie lubi zdzierców, a za takich koniki uchodzą, o tyle sposób na walkę z nimi okazał się dla fanów niekomfortowy, wymuszając chociażby bardzo wczesne podjęcie decyzji o zakupie biletu, a także zamykając możliwość np. oddania biletu znajomemu. Tę w końcu wprowadzono, ale za dodatkową opłatą.
Chociaż mogłoby się wydawać, że ta sytuacja dotyczy relatywnie niewielkiej grupy ludzi, fanów konkretnego zespołu, to jednak jest to wrażenie mylne. Coraz większa grupa ekonomistów przekonuje, że analiza zjawisk zachodzących w branży muzycznej pozwala nam lepiej rozumieć gospodarkę. Wśród nich jest prof. Alan Krueger, były szef Rady Doradców Ekonomicznych prezydenta Baracka Obamy. „Przemysł muzyczny pozwala przetestować niektóre ważne teorie ekonomiczne. Społeczny aspekt transakcji rynkowych jest wszędzie istotny, ale jeśli chodzi o koncerty rock’n’rollowe, jest on szczególnie widzialny” – przekonuje Krueger w artykule „Rockonomia: Ekonomia muzyki popularnej”, którego jest współautorem. Między innymi dzięki jego staraniom w sierpniu w USA rozpoczęła działalność MIRA, czyli Stowarzyszenie Badań nad Przemysłem Muzycznym.

Skalpowanie wspólnoty

Kwestia biletów i ich dystrybucji nie jest błaha. Dotyczy bowiem tego, jak naprawdę działa kluczowy dla kapitalizmu system cen, a także pojęć takich jak sprawiedliwość, uczciwość czy przyzwoitość na rynku, wreszcie – dotyczy zarobków i ich dystrybucji pomiędzy graczy – muzyków, wytwórnie, producentów, organizatorów. Można po prostu zapytać: czy to, że utrudnimy życie konikom, będzie naprawdę dla nas, fanów muzyki, lepsze? Czy to, że organizator nie lubi koników, oznacza, że o nas dba? Konik to spekulant, a firma Live Nation, wprowadzając własne regulacje, pełni na terenie koncertu rolę państwa walczącego ze spekulacją. Chociaż walka taka kojarzy się źle, to jednak w tym wypadku jest akceptowana. Może słusznie?
Reklama
Tradycyjna ekonomia życzliwie traktuje spekulantów. Dostrzegają oni takie sytuacje na rynku, gdzie ceny towarów są zaniżone w stosunku do swojej prawdziwej wartości, i korzystają z nich. Innymi słowy – jeśli płacisz za bilet kupiony u konika, to stać cię na to, więc w czym problem? Wiadomo, że wolałbyś kupić go taniej, ale zrozum, że nie ma nic za darmo. Ekonomiści często podkreślają też, że spekulanci oddają towary w ręce tych, którym naprawdę na nich zależy i są skłonni za nie zapłacić najwięcej. To jednak o jeden most za daleko – w końcu miarą naszych chęci i potrzeb nie są tylko pieniądze. Z prostej przyczyny – nasze zasoby są ograniczone. To, co dla bogatego będzie zachcianką, dla biedaka będzie wielkim niedostępnym marzeniem.
W jednym z wywiadów dla Billboard.com Krueger zauważa, że rozumiejący to „artyści dbają o swój wizerunek” i że „istnieje pewne napięcie pomiędzy tym faktem a próbą wydzierania fanom ostatniego grosza. Pojawia się pytanie o poczucie sprawiedliwości”. Krueger zastanawia się więc, dlaczego – skoro koniki (po angielsku konik to „scalper”, co bezpośrednio kojarzy się ze skalpowaniem) wiedzą o tym, że na niektóre koncerty ceny biletów są zbyt niskie – organizatorzy i artyści nie czytają tych sygnałów i nie podnoszą cen do poziomu maksymalnego, by przejąć ich zyski? Ponieważ koncerty to wydarzenia towarzyskie, głosi jedno z przytaczanych przez ekonomistę wyjaśnień, których wartość społeczna rośnie wraz z liczbą uczestniczących w nich osób. Wśród fanów wytwarza się dzięki temu unikatowe poczucie wspólnoty – a artyści także wolą zagrać koncert dla tysiąca fanów niż dla 10, nawet jeśli oznacza to dla nich ten sam dochód. I organizatorzy koncertów to rozumieją.
Zjawisko spekulacji cenami biletów uczy nas więc, że – wbrew ekonomistom z tendencją do patrzenia na wszystko przez pryzmat wartości monetarnej – na rynku funkcjonują przekonania moralne realnie wpływające na grę popytu i podaży oraz ceny. A to ważna nauka.