Lista lewicowych polityków do zabicia, jaką znaleźli niemieccy policjanci u jednego ze swoich kolegów, to ledwie wierzchołek góry lodowej. Na listach poszukiwanych przez wymiar sprawiedliwości jest niemal pół tysiąca potencjalnych prawicowych bojówkarzy.
Poniedziałek w niewielkim Ludwigslust, 150 km na północny zachód od Berlina, na długo zapisze się w pamięci jego mieszkańców. Z pierwszymi promieniami słońca na ulicach 12-tysięcznej mieścinki pojawili się antyterroryści, którzy spędzili tam cały dzień, paraliżując życie w meklemburskim miasteczku.
Komunikat prokuratora generalnego, wydany tego samego dnia, niczego nie wyjaśnił. „Dwóch oskarżonych kontaktowało się poprzez internetowe czaty z grupami innych osób – napisano. – Dyskusje koncentrowały się na wydarzeniach politycznych w RFN, zwłaszcza na polityce imigracyjnej i wobec uchodźców, którą oskarżeni uznawali za nieadekwatną. W jej rezultacie, jak przewidywali, nastąpi zubożenie prywatnych i publicznych budżetów, podobnie jak wzrost liczby ataków i innych przestępstw, które ostatecznie doprowadzą do rozpadu porządku społecznego”. Ale posępne prognozy, jakie śledczy wytropili w sieci, to ledwie przyczynek do poniedziałkowej akcji. W Ludwigslust powstał plan działania: oskarżeni doradzali innym gromadzenie broni na nadchodzący czas chaosu. „Są podejrzani o sformułowanie planu, by wykorzystać powstały w ten sposób kryzys jako możność zidentyfikowania przedstawicieli politycznej lewicy oraz zabicia ich” – konkluduje biuro prokuratora.
Tyle komunikat. Wiadomo, że podejrzani wymknęli się obławie: jeden z nich jest policjantem i wie, czego może się spodziewać. Lokalne władze zadowalają się na razie świadomością, że śledczy odnaleźli gromadzoną broń oraz listę potencjalnych celów.
Inna sprawa, że skrytobójczy spisek tylko podgrzewa atmosferę przed zaplanowanymi na wrzesień wyborami.
Reklama