Francja powinna być państwem start-upów, krajem nowoczesnych obywateli, pełnych pomysłów, przedsiębiorczych oraz gotowych zakładać firmy – mówił w czerwcu Emmanuel Macron podczas salonu technologicznego w Paryżu. Potem rozdawał autografy i pozował do selfie, niczym gwiazda filmowa.
Ale już podczas zeszłotygodniowego tournée po Europe Wschodniej, w czasie którego ominął Polskę i Węgry, prezydent narzekał, że jego rodacy „nie cierpią reform i że trzeba im ciągle tłumaczyć, jak bardzo kraj potrzebuje zmian”.

Minął miesiąc miodowy

Choć Macron rządzi niewiele ponad 100 dni, jego sondażowy miesiąc miodowy skończył się już w lipcu. Piękne chwile, kiedy wyprostowany maszerował przy dźwiękach europejskiego hymnu „Ody do radości” Beethovena i przemawiał na tle szklanej piramidy przed Luwrem, minęły. Z kilku ostatnich sondaży wynika, że jego popularność spadła do rekordowo niskiego poziomu. Badanie Ifop, przeprowadzone dla gazety „Journal du Dimanche”, pokazuje, że zadowolonych z prezydenta jest ledwie 40 proc. Francuzów, a niezadowolonych – aż 57 proc. Po trzech miesiącach tak niskiego poparcia nie miał żaden z jego poprzedników: ani François Hollande (54 proc. poparcia), ani Nicolas Sarkozy (67 proc.).
Reklama
Inne sondaże nie są dla prezydenta korzystniejsze. Według badania Odoxa dla radia RTL 63 proc. respondentów jest przeciwnych jego sztandarowej reformie rynku pracy. Związki zawodowe już zapowiedziały na wrzesień demonstracje, a lider Francji Niepokornej, ultralewicowy Jean-Luc Mélenchon (czwarty rezultat w wyborach prezydenckich), przedstawia Macrona jako „prezydenta bogatych dla bogatych”.
Ten, choć posiada większość w Zgromadzeniu Narodowym, obawia się buntu posłów, dlatego nie wyklucza wprowadzenia zmian za pomocą dekretów – co jeszcze bardziej zniechęca Francuzów do reformy. Takie działanie jest możliwe dzięki art. 49 konstytucji, który z pominięciem parlamentu pozwala wcielać w życie ustawy, które głowa państwa uzna za niezbędne dla funkcjonowania kraju.
Do podobnej prawnej „sztuczki” musiał się uciec w ubiegłym roku gabinet socjalisty Manuela Vallsa – choć miał większość w parlamencie i sprzyjającego zmianom prezydenta Hollende’a – by wprowadzić w życie nowy kodeks pracy, tzw. prawo El Khomri (od nazwiska minister pracy; najistotniejszą zmianą jest możliwość zwolnienia pracownika z przyczyn ekonomicznych, czyli np. w przypadku kłopotów finansowych firmy lub braku zamówień. Wcześniej zwolnienie pracownika w trudnych dla przedsiębiorstwa momentach było obwarowane tak licznymi ograniczeniami, że w praktyce niemożliwe). Bo socjalistyczni deputowani zapowiedzieli, że zagłosują przeciw – jak opozycja.
Dziś François Hollande gani Macrona za dalsze plany zmian rynku pracy i mówi, że nie powinien on żądać od Francuzów „poświęceń, które nie są potrzebne”. Podobno po zaprzysiężeniu jego dawny podopieczny upokorzył go, celowo każąc mu długo czekać na siebie po inauguracyjnym przemówieniu. Wcześniej Macron definitywnie podpadł nestorowi francuskiej polityki, zakładając własną partię i wygrywając wybory. Socjaliści długo nie mogli się otrząsnąć po porażce, a ich doradca ekonomiczny Jean Grosset tłumaczył DGP, że wygrana Macrona wynikała przede wszystkim z mobilizacji społecznej przeciwko liderce Frontu Narodowego Marine Le Pen i braku nowej, świeżej propozycji dla wyborców ze strony socjalistów.
Cały artykuł przeczytasz w weekendowym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP