Demonstranci ogłosili swój sukces, z czym nie zgadza się obóz rządowy.

Zdaniem przedstawicieli związków zawodowych i lewicowej opozycji manifestacje, które zgromadziły łącznie od ćwierć miliona (według policji) do 400 tys. ludzi (według organizatorów) zakończyły się sukcesem.

"Doskonały wynik, jak na rozgrzewkę" - ocenił te pierwsze demonstracje za prezydentury Emmanuela Macrona Jean-Pierre Mercier, delegat związkowy centrali CGT w koncernie motoryzacyjnym PSA, który jest właścicielem m.in. marek Peugeot i Citroen. "Dobry wynik, jak na pierwszą rundę" - zauważyła z kolei Clementine Autain, deputowana ruchu politycznego Francja Nieujarzmiona (France Insoumise, FI), która uczestniczyła w paryskim pochodzie.

Inaczej widzą sytuację przedstawiciele obozu prezydenckiego. Rzecznik rządu Christophe Castaner oświadczył, że "rząd jest wyczulony na obawy", ale "poza CGT nikt nie usłuchał wezwania do manifestacji, bo pracownicy i pracodawcy nie widzą w reformie +stracha na wróble+, którym potrząsają niektórzy".

Reklama

"Francuzi rozumieją konieczność reformy i dlatego, nie przestając tłumaczyć, o co w niej chodzi, musimy całkowicie zrealizować nasze projekty" - zaznaczył w trakcie dyskusji telewizyjnej Aurelien Tache, deputowany prezydenckiej partii La Republique en Marche (LREM).

Natomiast senator LREM Francois Patriat zauważył wśród uczestników paryskiego pochodu "chuliganów rozbijających sklepy, politykierów troszczących się tylko o własne interesy i niewielu ludzi pracy, którzy zasługują na szacunek".

Całkowitą porażkę manifestacji ogłosiło "Le Figaro". "Szef CGT Philippe Martinez, który wszystkich Francuzów wzywał do strajku i do wyjścia na ulice, może krzyczeć ile chce, że (wtorkowe manifestacje) były udane. (…) Liczby mówią same za siebie" - czytamy we wstępie do relacji tego dziennika.

Natomiast komentator "Le Figaro" Gaetan de Capele zauważył, że "przeciera sobie drogę prosta, dyktowana zdrowym rozsądkiem idea: to nie reforma naszego prawodawstwa pracy powoduje +społeczne załamanie+, ale niezdrowy bezruch, w którym Francja zastygła od lat". I dlatego – twierdzi publicysta – "taki stan rzeczy powinien w sposób oczywisty wzmocnić rząd, by ani na krok nie ustępować CGT i Nieujarzmionym (przedstawicielom skrajnie lewicowej, populistycznej FI). Jego zdaniem "jest to również warunkiem koniecznym dalszego prowadzenia reform".

Wśród opiniotwórczych francuskich gazet jedynie "Le Figaro" tak jednoznacznie orzekł klęskę ruchu związkowego. Komunistyczna "L’Humanite" zaś to jedyny, jak się wydaje, środek masowego przekazu, który ogłosił całkowite zwycięstwo protestów.

Według gazety "Le Parisien" "mobilizacja zasługuje na uznanie, ale jest niewystarczająca", a "prezydent panuje nad sytuacją". Natomiast największy francuski dziennik "Ouest-France" nazwał manifestacje "strzałem ostrzegawczym".

"Nieźle, ale na punkty prowadzi rząd" – powiedział komentator telewizji BFMTV Bruno Jeudy. Politolog Roland Cayrol tłumaczył z kolei, również w tej stacji, że ponieważ Macron zapowiadał drastyczne reformy kodeksu pracy, "Francuzi przygotowani są na przełknięcie tej gorzkiej pigułki". Dalszy ciąg jest nieprzewidywalny, gdyż "rządzenie to taniec na polu minowym" - metaforycznie wyraził się znany we Francji komentator Christophe Barbier.

Francuscy obserwatorzy życia politycznego przypominają również, że CGT wezwało do kolejnej demonstracji na 21, a FI na 23 września. Zwracają uwagę, że trwają jeszcze wakacje akademickie i obrażeni na rząd studenci mogą dołączyć do protestów. Jak zaznaczają, pod koniec września ogłoszone zostaną zmiany podatkowe i okaże się kto na tym straci finansowo. Prawie wszyscy zgadają się jednak, że "należy czekać na następne rundy tej rozgrywki", jak to sformułował w telewizyjnych wiadomościach dziennikarz stacji LCI.

Z Paryża Ludwik Lewin (PAP)