Podczas manewrów Rosjanie sprawdzili, jak szybko mogą przerzucić swoje oddziały na Białoruś. To hipotetyczny scenariusz zamachu stanu.
Przeciek o rosyjskich czołgach, które zmierzają w kierunku Mińska, został puszczony podczas białoruskiej części manewrów Zapad-2017 po to, by sprawdzić reakcje Alaksandra Łukaszenki – przekonują rozmówcy DGP. Nasze źródła po stronie polskiej i białoruskiej twierdzą, że intencją władz rosyjskich było przetestowanie prezydenta w sytuacji zagrożenia. Manipulacja miała posłużyć przeanalizowaniu jego planów na wypadek rzeczywistej próby przewrotu inspirowanego z Kremla.
14 września rano rosyjskie ministerstwo obrony poinformowało o rozpoczęciu przerzutu na Białoruś pododdziałów 1. armii pancernej. W Mińsku informacja wywołała konsternację. Dopiero po czterech godzinach sprostował ją rzecznik białoruskiego resortu obrony płk Uładzimir Makarau. – Wszystkie rosyjskie pododdziały uczestniczące w ćwiczeniach Zapad-2017 znajdują się już na naszym terytorium. Przybycie innych nie jest planowane – zapewniał. Część opozycji uznała wieści za początek inwazji. Wysłano do leżącej pod rosyjską granicą Orszy ochotników, którzy mieli obserwować sytuację (dodatkowych czołgów nie odnaleziono). Większość społeczeństwa na informacje o czołgach jadących na Mińsk pozostała obojętna. „Nikt z naszych rozmówców (wśród zwykłych ludzi – red.) nie rozmyślał nad tym, czy rosyjskie wojska pozostaną na Białorusi ani czy w ogóle stanowią jakiekolwiek zagrożenie” – pisał na portalu Biełsatu reporter Ihar Iljasz.

Schizofreniczny sojusz

– Historia z przerzutem czołgów była aktem wojny informacyjnej, którego nasze władze się nie spodziewały – przekonuje białoruski ekspert do spraw wojskowości Alaksandr Alesin. – Celem wrzutki było sprawdzenie reakcji Białorusinów, co zrobią w takim przypadku Łukaszenka, resort obrony, służby specjalne itd., ale też Polacy czy Bałtowie. Rosja kieruje się wyłącznie własnymi interesami, nawet kosztem sojusznika – dodaje. – Mógł to być element presji nie tylko na władze w Mińsku, ale też na białoruskie społeczeństwo. Poprzez wskazanie braku alternatywy co do możliwości osłabienia związków z Rosją – mówi DGP Piotr Żochowski, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich, w przeszłości zajmujący się Białorusią w MSZ. – Informacje o presji mogą być również wykorzystywane przez otoczenie prezydenta Łukaszenki do lansowania tezy o możliwości większego otwarcia na Mińsk ze strony Zachodu, w rzeczywistości ograniczonego do spraw gospodarczych – dodaje.
Reklama
Tezy Alesina potwierdziły w rozmowie z nami polskie źródła zaangażowane w kreowanie polityki wobec Mińska. – Sojusz Putina i Łukaszenki ma charakter schizofreniczny. Jest realny i zarazem wybitnie sytuacyjny. Białoruski prezydent tak długo pozostaje przyjacielem Rosji, jak długo jest dla niej użyteczny. Wariant z zabłąkaną kolumną był próbą nerwów. Wiedza zdobyta na jego bazie jest bezcenna, gdyby Rosjanie rzeczywiście chcieli kiedyś dokonać zmiany władzy lub wymusić na Łukaszence zgodę na rozmieszczenie baz wojskowych – usłyszeliśmy od naszego rozmówcy. Kwestia stałych baz jest stałym elementem nacisków Rosji od 2012 r. Mińsk na razie się opiera żądaniom.
Rosjanie podczas ćwiczeń przetestowali od strony logistycznej schemat błyskawicznej dyslokacji na Białorusi własnych oddziałów. Na wypadek, gdyby taka interwencja została uznana na Kremlu za potrzebną. – Kwestie logistyczne to główne zadanie wszystkich białorusko-rosyjskich ćwiczeń, odkąd odzyskaliśmy niepodległość – mówi nam Alaksandr Alesin. – Załadunek żołnierzy i sprzętu na pociągi, przeciwlotnicza i przeciwdywersyjna ochrona transportów, rozładunek na miejscu, zaopatrzenie przerzuconych sił w żywność, amunicję i paliwo. Same manewry odbywają się na mapach, na poligonie kompania może udawać dywizję. Na serio jest tylko przerzut i koncentracja sił – dodaje. Według Alesina pod tym względem stopień przygotowania rosyjskich wojsk bardzo się poprawił od poprzednich takich manewrów, które przeprowadzono w 2013 r.

Przybędą w mgnieniu oka

Małego kryzysu na linii Mińsk–Moskwa, do którego przyczynił się teatr z czołgami, nie dało się ukryć. Wbrew dotychczasowej praktyce prezydent Władimir Putin nie przyjechał na białoruski poligon, by wspólnie z Łukaszenką obserwować kulminacyjny dzień manewrów. Oficjalnie prezydent Białorusi deklarował, że ćwiczenia odbyły się zgodnie z planem. I że „jeśli będzie trzeba sprowadzić braci Rosjan na pomoc, przybędą w mgnieniu oka”. Ale już na pytanie o negatywną reakcję Zachodu na przeprowadzone manewry odrzekł, że skomentuje ją „za jakiś czas, kiedy wojska, w tym rosyjskie, powrócą na miejsca stałej dyslokacji”. Białoruscy urzędnicy kilka razy przypominali publicznie, że zgodnie z umową Rosjanie powinni opuścić Białoruś do końca września. Na razie nic nie wskazuje na to, by miało być inaczej.
W kręgach analitycznych na Białorusi zaczęto spekulować o możliwej czystce w strukturach siłowych. Jak pisze ośrodek Belarus in Focus, „czynniki zewnętrzne i komplikacje w relacjach białorusko-rosyjskich są zachętą do zmian w systemie bezpieczeństwa i służbach specjalnych”. Autorzy przypominają o wcześniejszych prowokacjach, które miały udowodnić, że Łukaszenka nie kontroluje sytuacji. W styczniu zakłócono konferencję po kolejnej rundzie negocjacji mińskich w sprawie przyszłości konfliktu na Zagłębiu Donieckim. Uczestnicy protestu wykrzykiwali wyzwiska pod adresem prezydenta Ukrainy Petra Poroszenki i hasła „Donbas jest częścią Rosji”. Wszystko działo się w hotelu Prezydent, pod nosem byłego szefa MSW Białorusi gen. Walancina Ahaleca, który kieruje w nim ochroną.
We wrześniu organizacja Ruch Narodowo-Wyzwoleńczy, promująca idee „russkiego miru”, które były ideologiczną podbudową do aneksji Krymu, urządziła rajd przez Białoruś zakończony paradą w Mińsku. Pod koniec sierpnia w Homlu rosyjskie służby zatrzymały i wywiozły z Białorusi obywatela Ukrainy Pawła Hryba, który obecnie przebywa w areszcie w Krasnodarze. Podobnie jak udawany przejazd zagubionej kolumny, wydarzenia te miały być dowodem, że nad sytuacją na Białorusi tak naprawdę panuje Rosja.

Białoruscy ekstremiści

O wariancie z testowaniem podczas Zapadu elementów zamachu stanu na Białorusi piszą w swoim opracowaniu analitycy Europejskiej Rady Stosunków Międzynarodowych (ECFR) Andrew Wilson i Fredrik Wesslau. ECFR przedstawia jednak inny hipotetyczny scenariusz, w którym podczas manewrów dochodzi do wybuchu miny pod samochodem przewożącym rosyjskich żołnierzy. Rosjanie uznają to za akt agresji, wstrzymują ćwiczenia i na miejscu zamachu przeprowadzają operację antyterrorystyczną z udziałem własnych pododdziałów specnazu. W jej trakcie do niewoli trafiają „białoruscy ekstremiści”, którzy – po przesłuchaniach przez oficerów rosyjskiego wywiadu wojskowego – przyznają się do szykowania zamachu na Łukaszenkę i planu zainstalowania w Mińsku „faszystowskiej junty”.
Ten ciąg wydarzeń dałby Moskwie pretekst do wprowadzenia na Białoruś znacznej ilości sił rosyjskich, by „zabezpieczyć ludność przed destabilizacją”. Po kilku miesiącach część żołnierzy wraca do Rosji, część na stałe pozostaje w bazie w białoruskim Bobrujsku. W tym samoloty Su-34 jako gwarant, że nikt więcej nie pokusi się o powtórkę „puczu”. Władze białoruskie z kolei są „wzmacniane” przez doradców z Moskwy. Zdaniem analityków ECFR taki wariant na dziś jest przesadzony, bo Rosja angażuje się w zbyt wiele konfliktów (Syria czy Zagłębie Donieckie), a Łukaszenka jest zbyt lojalny wobec Kremla. Jednak w razie zaognienia sytuacji nawet on nie może czuć się w pełni bezpieczny.

Zaszantażować sojusznika

Władimir Putin nie po raz pierwszy stosuje nacisk na przywódcę państwa będącego sojusznikiem Rosji. Jesienią 2013 r., tuż przed podpisaniem umowy stowarzyszeniowej Ukraina – Unia Europejska, groźbami wywierał presję na Wiktora Janukowycza. Inna Bohosłowska, wówczas deputowana proprezydenckiej Partii Regionów, opowiadała w rozmowie z nami o spotkaniu Janukowycz–Putin w Soczi z października 2013 r., miesiąc przed szczytem UE w Wilnie.
– Zakładam, że rosyjski prezydent przedstawił wówczas wizję tego, co zrobi z Ukrainą, jeśli ta podpisze umowę z Unią. Kto wie, może powiedział Janukowyczowi nawet, co zamierza zrobić z Krymem. Ludzie, którzy widzieli Janukowycza po rozmowie w Soczi, mówili, że wyglądał, jakby zmarł – mówiła nam Bohosłowska.
O tym, że Putin ma zwyczaj szantażowania sojuszników, mówił nam też Aleksander Kwaśniewski, który w 2013 r. był zaangażowany w rozmowy z Janukowyczem o uwolnieniu Julii Tymoszenko. Opowiadał o pakiecie, który mógł zostać przedstawiony Janukowyczowi w Soczi. – Nie podpisujesz umowy z UE i dostajesz 15 mld dol., a do tego obniżamy wam cenę gazu. Jeżeli nie rozumiesz punktów jeden i dwa, wiemy, gdzie są twoje pieniądze. Po tym szantażu Janukowycz był innym facetem. Widzieliśmy, że bał się Putina – relacjonował Kwaśniewski. ⒸⓅ

>>> Polecamy: Wojna na Półwyspie Koreańskim to cios w światową gospodarkę. Oto najważniejsze konsekwencje