Niepubliczne uczelnie medyczne mają kłopot ze zdobyciem zwłok na zajęcia z anatomii. Dopóki resort zdrowia nie zmieni jednego słowa w przepisach, szukają ich nawet za granicą.
W ubiegłym roku po raz pierwszy w Polsce studia medyczne uruchomiła prywatna uczelnia. Przy okazji pojawił się nieprzewidziany problem. Do kluczowych zajęć – z anatomii – zabrakło preparatów. Jak mówi nam prof. Filip Gołkowski, dziekan Wydziału Lekarskiego i Nauk o Zdrowiu Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego – nie można legalnie ich pozyskać. Wszystko przez jedno słowo. A raczej jego brak. W ustawie o cmentarzach z 1956 roku zapisano, że zwłoki do celów naukowych mogą być przekazywane tylko publicznym uczelniom medycznym. W ten sposób prywatnej edukacji medycznej wybito zęby.
Uczelnia im. Frycza Modrzewskiego – szykując się do zainaugurowania studiów – przygotowała nowe prosektorium. Od roku stoi ono puste. – Już w 2016 r. zwracaliśmy się do Ministerstwa Zdrowia z prośbą o rozwiązanie problemu – opowiada prof. Filip Gołkowski. – Jako jedyne rozwiązanie zaproponowano nam współpracę z uczelniami publicznymi. Tylko w takim układzie moglibyśmy zyskać dostęp do preparatów – komentuje prof. Gołkowski.
Nie jest jednak tajemnicą, że nastawienie uczelni publicznych do komercyjnych konkurentów jest – delikatnie mówiąc – negatywne. Od początku zarzucano im, że na pewno będą uczyć na niższym poziomie. Przekonywano, że nie mają odpowiedniej bazy. Przy okazji nikt nie zamierzał ułatwiać do niej dostępu.
– Rozmawialiśmy z kilkoma uczelniami (o dostępie do zwłok – red.), nikt się nie zgodził – mówi dziekan z Akademii Modrzewskiego. Ostatecznie udało się przekonać do współpracy Collegium Medicum. Studenci z Frycza mają przychodzić na zajęcia do prosektorium publicznej, krakowskiej uczelni (koszt za zajęcia 12,5 tys. zł). Do tej pory, według CM, byli raz.
Reklama
Collegium Medicum w zasadzie nawet byłoby skłonne oddać ciała. Ma ich – jako uczelnia z długą tradycją – pod dostatkiem. Nie pozwalają jednak przepisy. – Nie mamy zwłok „na wynos”, zresztą nie jest to towar, tylko doczesne szczątki ludzkie – wyjaśnia prof. Jerzy Walocha z Collegium Medicum. – Aktualnie nie mamy też zwłok tzw. niczyich. Nie donatorów (chodzi o niezidentyfikowane zwłoki, które gmina przekazuje na cele naukowe red.). Mamy poza tym zobowiązania wobec donatorów i tego się będziemy trzymać – dodaje.
Katedra Anatomii Collegium Medicum jest beneficjentem ogólnopolskiego programu donacji ciał. – Potencjalni donatorzy składają deklaracje (notarialne). My czekamy – opowiada prof. Walocha. Umowa jest skonstruowana w taki sposób, że dopuszcza użytkowanie ciał jedynie przez Katedrę Anatomii i nie zezwala na użyczanie zwłok.
– Zajęcia mają studenci naszej uczelni i z tych, z którymi są podpisane umowy (np. AGH), oraz lekarze kształcący się na kursach – mówi prof. Waloch. Naciąganie umowy byłoby niewskazane, bowiem donacja to kwestia wyjątkowo drażliwa. I podaje przykład: w zeszłym roku jeden student zamieścił na Facebooku swoje zdjęcie ze sklepieniem czaszki na głowie z podpisem „myckus anatomicus” (chodzi o grę słowną nawiązującą do wyglądu grzyba). W ciągu kilku godzin uczelnia odebrała e-maile o treści: „Jestem donatorem. Czy w zaistniałej sytuacji jest pan w stanie zapewnić, iż moje zwłoki będą odpowiednio poszanowane?”. Profesor Waloch dodaje, że żartownisia skreślono z listy studentów. Jednak nie z powodu kiepskiego żartu, ale niezdanych egzaminów.
Problem z dostępem do zwłok ma również Uczelnia Łazarskiego, która jako druga niepubliczna szkoła wyższa – od tego roku – prowadzi wydział medyczny. By rozwiązać problem, nawiązała kontakt z wydziałem medycznym Uniwersytetu Rzeszowskiego. Szczegóły współpracy jeszcze nie są ustalone. Ale już wiadomo, że zbyt wiele nie dostaną, bo rzeszowskiej uczelni wystarcza preparatów tylko dla swoich studentów.
– Mamy cztery ciała i jedno jeszcze nierozpakowane – mówi nam profesor rzeszowskiej uczelni. Dodaje, że jako młoda uczelnia nadal gromadzą zasoby i że do tej pory 20 osób podpisało umowy o donacji, ale „tylko” pięć zmarło.
Z donatorami nie ma kłopotu, ale jak w przypadku rzeszowskiej uczelni liczy się czas. Swoje ciało na rzecz studiów medycznych może przekazać każdy. W zależności od tego, jak zostanie sformułowana umowa – ciało służy kilka lat lub przez czas nieokreślony. – Zgłaszają się przede wszystkim osoby samotne, które boją się, że nikt się nimi nie zaopiekuje – mówi pracownik jednej z uczelni medycznych. Drugą motywacją jest chęć pomocy i pozostawienia czegoś po sobie. Zdarzają się również sytuacje zaskakujące. – Była u nas ostatnio dziewczyna dwudziestoparoletnia – dodaje.
Gdy uczelnia przestanie korzystać ze zwłok – na podstawie umowy z donatorem – organizuje pochówek. W Białymstoku jest to tylko anonimowy grób. – Organizujemy pochówek w zbiorowym grobowcu Donatorów UMB znajdującym się na Cmentarzu Miejskim przy ul. Wysockiego – informuje uczelnia na swojej stronie. Inne szkoły medyczne przekonują, że w umowie można wskazać miejsce pochówku i – jeśli ktoś wyrazi taką chęć – po kremacji jego prochy zostaną złożone we wskazanym rodzinnym grobie. Jak przekonują nasi rozmówcy, ludzie często decydują się na przekazanie ciała właśnie z powodu możliwości zorganizowania w przewidywalny sposób pochówku.
Jednym z wariantów pozyskania zwłok mogłoby być sprowadzanie ich z zagranicy. Uczelnia im. Frycza Modrzewskiego otrzymała oferty użyczania do celów dydaktycznych preparatów między innymi od niemieckiej firmy. Chodziło o pomoce specjalnie przygotowane i w pełni legalne. – Zapytaliśmy ministra, czy możemy działać w takim trybie? Odpowiedź była negatywna – opowiada dziekan. Tłumaczono ją brakiem podstaw prawnych.
Firm użyczających zwłok jest wiele. W środowisku naukowym popularne jest przedsiębiorstwo z Austrii. Jeden z profesorów przekonuje, że jest też możliwość pozyskiwania ich od organizatorów głośnej wystawy Gunthera von Hagensa, któremu zarzucano, że kupował zwłoki chińskich więźniów. Ciała można również sprowadzać z USA. Za mrożone zwłoki (niepreparowane) trzeba zapłacić 5 tys. dolarów.
Uczelnie niepubliczne przekonują, że patową sytuację może rozwiązać jedynie zmiana prawa. Ich zdaniem kształcenie na sztucznych modelach czy za pomocą filmów nie jest rozwiązaniem. – Amerykanie podejmowali próby odejścia od nauki na zwłokach. Pomysł nie przyjął się, bo efektem było obniżenie poziomu edukacji – przekonuje prof. Jerzy Walocha z Collegium Medicum.
Jak prosektoria wyglądają w praktyce? Stoją w nich baseny, gdzie w formalinie przechowywane są poszczególne części ludzkiego ciała –nerki, nogi czy wątroba. Przed zajęciami są one wyjmowane. Na egzaminie na stole leżą różne narządy, a studenci mają wskazać ten, o który są pytani. Zdaniem uczelni niepublicznych blokowanie dostępu do tego rodzaju zajęć nie ma żadnego uzasadnienia.
– Pozwoleniu ministra zdrowia na uruchomienie studiów przyświecała idea zrównania uczelni niepublicznych z publicznymi. Spełniliśmy warunki i otrzymaliśmy zgodę, więc nie powinno być również problemów w kwestii dostępu do preparatów służących do celów naukowych – uważa prof. Piotr Zaborowski, dziekan wydziału medycznego w Uczelni Łazarskiego.
Studia na niepublicznych uczelniach mają pomóc rozwiązać problem niedoboru lekarzy. Poziom nauczania nie jest problemem, bo jak przekonuje dziekan Akademii Frycza, wiedzę studentów, zarówno z uczelni niepublicznych, jak i publicznych weryfikuje ten sam państwowy egzamin.
Pomimo wysokich kosztów prywatne studia lekarskie cieszą się powodzeniem. Na warszawskiej Uczelni Łazarskiego na początku były cztery osoby na jedno miejsce (w sumie na roku jest 60 osób), w Krakowie około dwóch (100 miejsc). Sześcioletnie kształcenie kosztuje ok. 300 tys. zł w Warszawie. W Krakowie 240 tys. zł. W tym roku 160 studentów rozpoczęło naukę na niepublicznej medycynie.
Resort zdrowia zapewnia, że problem dostępu do zwłok może zostać rozwiązany. Powstał projekt przepisów, które uwzględniają potrzeby niepublicznych placówek. Obecnie jest on konsultowany.