Jak wyjaśnia dziennik, przedstawiciele władz USA zwracają się do stolic na całym świecie, by zamykały firmy należące do północnokoreańskiego rządu, usuwały jednostki Korei Płn. z rejestru statków, wstrzymywały loty północnokoreańskiego przewoźnika państwowego i wydalały ambasadorów. Na niedawnym szczycie Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN) amerykańscy dyplomaci upewniali się, by Korea Płn. nie mogła organizować dwustronnych spotkań.

Według gazety Meksyk, Peru, Hiszpania i Kuwejt wydaliły ambasadorów Korei Płn. po ostrzeżeniu ze strony Stanów Zjednoczonych, że Pjongjang wykorzystuje swe ambasady do dostarczania w poczcie dyplomatycznej towarów z przemytu a być może nawet części broni oraz do zdobywania gotówki dla reżimu. Ostatnim krajem, który 1 października zdecydował się na taki krok, były Włochy - czytamy.

Wśród państw, które zgodziły się ograniczyć obecność pracowników z Korei Płn., są Kuwejt i Katar - twierdzi "WSJ", powołując się na amerykańskich urzędników i osoby zaznajomione z tą sprawą.

"Kampania poza granicami nabiera tempa, podczas gdy administracja Donalda Trumpa wprowadza ostrzejsze sankcje w kraju, a ONZ dąży do wdrożenia najsurowszych sankcji w historii. Rozmowy kontrastują także z zapalczywymi wymianami zdań między północnokoreańskim przywódcą Kim Dzong Unem a Trumpem, który wystosował serię niejasnych gróźb na temat możliwych działań wojskowych i stwierdził, że dyplomacja zawiodła" - dodaje dziennik.

Reklama

Amerykańscy dyplomaci prowadzą tę "cichszą kampanię" od początku 2016 roku, zwracając się do tak wielkich krajów jak Niemcy i tak małych jak Fidżi. Przedstawiają im konkretne prośby, które czasami są oparte na amerykańskich danych wywiadowczych.

Według "WSJ" kampania jest kamieniem węgielnym polityki szefa amerykańskiej dyplomacji Rexa Tillersona wobec Korei Płn. Często prosi on współpracowników, by dostarczyli mu konkretne pytania na temat Pjongjangu, które następnie zadaje podczas spotkań ze swymi odpowiednikami z całego świata - twierdzą anonimowi urzędnicy.

Jak pisze gazeta, Departament Stanu zidentyfikował np. północnokoreański hostel działający w centrum Berlina, który według amerykańskich dyplomatów przesyłał walutę reżimowi Kima. W maju Niemcy ogłosiły, że zamykają hostel.

Amerykańscy dyplomaci zwrócili się też do władz Fidżi, by poinformowały ONZ, że 12 północnokoreańskich statków bez zezwolenia pływa pod flagą tego kraju.

Chodzi o to, by pokazać Kimowi, że "dopóki będzie dążył do budowy pocisków zdolnych do przenoszenia głowicy jądrowej, nie uchroni się przed pościgiem Waszyngtonu" - wyjaśnia dziennik. Dodaje, że amerykańskie władze z Tillersonem na czele liczą na to, że Kim ostatecznie dojdzie do wniosku, iż jego program wiąże się ze zbyt dużymi kosztami dla reżimu i narodu i postanowi rozpocząć rozmowy na temat rozbrojenia.

Jednak to, czy taka kampania się powiedzie, jest kwestią sporną. "WSJ" przywołuje słowa szefa senackiej komisji spraw zagranicznych Boba Corkera, który ostatnio oznajmił, że amerykańska społeczność wywiadowcza doszła do wniosku, iż żadna presja nie przekona Kima do rozbrojenia, gdyż północnokoreański przywódca uważa, że programy jądrowy i rakietowi są niezbędne dla przetrwania reżimu.

Wielu przedstawicieli władz USA jest przekonanych, że Waszyngton musi kontynuować kampanię wywierania presji, nawet jeśli zakończy się ona fiaskiem, gdyż niesie ona za sobą największe szanse na pokojowe rozwiązanie konfliktu.

Wśród krajów, które sprzeciwiły się prośbom USA ws. Korei Płn., "WSJ" wymienia Birmę i Chile.