Dywersyfikacja rynków zbytu. To najlepsza metoda, aby przedsiębiorcy nie musieli obawiać się wybuchających co chwila na świecie kryzysów gospodarczych i politycznych.
Wybuch globalnego kryzysu finansowego, wojna na Ukrainie i rosyjskie sankcje, decyzja Wielkiej Brytanii o wyjściu z Unii Europejskiej czy widmo wybuchu konfliktu zbrojnego Ameryki z Koreą Północną. Polscy przedsiębiorcy w swoich biznesplanach od lat muszą już uwzględniać nie tylko wskaźniki ekonomiczne, lecz także coraz większą liczbę zdarzeń, w których pierwsze skrzypce gra polityka.
Chociaż geopolityka odbija się często na całej gospodarce, to na destabilizację w poszczególnych regionach najczęściej narażone są te firmy, które chcą wypływać z owocami swojej pracy na międzynarodowe wody albo inwestować pod innymi szerokościami geograficznymi.
Wiele kryzysów i zawirowań w globalnej gospodarce nauczyło już rodzimych przedsiębiorców, że nie warto wkładać wszystkich jaj do jednego koszyka, a najlepszą tarczą przed niespodziewanymi wydarzeniami jest dywersyfikacja rynków, na których prowadzi się biznes.
Dzisiaj nasz eksport towarów i usług ma już wartość przeszło 50 proc. PKB. Na początku lat 90. startował z poziomu o połowę niższego. Przez ostatnie ćwierć wieku ze sprzedaży za granicę towarów made in Poland uczyniliśmy ważne źródło rozwoju całej gospodarki. Polskie firmy są jednak w głównej mierze uzależnione od tego, co się dzieje w Unii Europejskiej. Tam trafia niemal 80 proc. naszego eksportu, z czego zdecydowana większość na rynki, na których płaci się w euro.
Reklama
Oknem na świat dla firm znad Wisły od lat są Niemcy, gdzie trafia ok. 27 proc. towarów wyprodukowanych w kraju. Dlatego silne więzy, jakie łączą nas z sąsiadem zza Odry, powodują, że uzależniliśmy się od tamtejszej koniunktury. Wydawało się, że kryzys gospodarczy, który wprowadził całą UE i Niemcy w recesję, doprowadzi do załamania polskiego eksportu, ale nasze firmy utrzymały konkurencyjność dzięki tańszym produktom i korzystnemu kursowi złotego. Gdy globalne załamanie koniunktury stało się w 2008 r. faktem, nasz eksport towarów i usług nie przekraczał 140 mld euro. Gdy kryzys gospodarczy wygasał w 2014 r., nasza sprzedaż za granicę była o ponad 50 mld euro większa, chociaż warunki do handlu były wyjątkowo niesprzyjające.
To pokazuje, że firmom z Polski udało się umocnić pozycję. Jednak ryzyko, jakie niesie uzależnienie się od popytu z jednego źródła, zostało zauważone, a przedsiębiorstwa zaczęły się coraz śmielej rozglądać po świecie.
Lekcję z dywersyfikacji biznesu „pomogła” także odrobić Rosja. Wybuch wojny na Ukrainie i sankcje na linii Rosja – Unia Europejska szczególnie mocno dotknęły naszą branżę rolno-spożywczą. Wprowadzony w 2014 r. zakaz importu jabłek pokazał jednak, że umiemy sobie radzić w takich momentach. Pomimo rosyjskiego embarga zapasy jabłek zmniejszały się, a ceny rosly. Producenci owoców szybko zaczęli przecierać szlaki do krajów arabskich czy Azji. Zwiększyli też sprzedaż na Białoruś, do Bułgarii czy krajów bałtyckich.
To, że firmy są gotowe poszukiwać nowych rynków, widać po tegorocznym statystykach. Ożywienie całego eksportu jest faktem, ale patrząc na obroty towarowe między styczniem a końcem lipca tego roku, największe, dwucyfrowe dynamiki wzrostu eksportu notujemy do Ameryki Południowej i Łacińskiej. Udział tego regionu jako odbiorców naszych towarów jest jednak symboliczny, chociaż to rynek, na którym popyt generuje 600 mln osób. Dlatego Polska Agencja Inwestycji i Handlu, która w imieniu rządu ma pomagać polskim firmom w ekspansji zagranicznej, otworzyła w Meksyku swoje biuro handlowe i nakłania przedsiębiorców do podróży za ocean.
To o tyle istotne, że zbliżający się wielkimi krokami brexit może wprowadzić sporo zamieszania w interesach na Starym Kontynencie. Dla Polski Wielka Brytania to drugi rynek eksportowy. Wciąż jednak nie wiadomo, na jakich zasadach będą się odbywały nasze relacje handlowe po 2019 r., czyli po opuszczeniu UE przez Brytyjczyków.
Bank Credit Agricole przygotował analizę z założeniem, że do czasu podpisania ewentualnej umowy o wolnym handlu relacje biznesowe pomiędzy unijną wspólnotą a Wyspiarzami będą definiowane według zasad obowiązujących w WTO. Z obliczeń wynika, że wprowadzenie ceł najmocniej uderzy w produkcję wyrobów tytoniowych, na problemy mogą się też szykować sektory motoryzacyjny i spożywczy. Wszędzie tam mocno spadną marże na sprzedaży. W tych branżach nieopłacalny stanie się także eksport na Wyspy, a dodatkowo na straty musieliby szykować się producenci wyrobów tekstylnych czy odzieży. Wszyscy mają jednak czas, aby znaleźć nowych odbiorców, bo dywersyfikację przećwiczyliśmy już wielokrotnie.