Z roku na rok zmniejsza się populacja białych w Republice Południowej Afryki. W ciągu ostatnich 10 lat wyjechało ich około miliona. W ubiegłym roku decyzję o emigracji podjęło ponad 20 tysięcy przeważnie młodych osób. To oznacza, że białych jest mniej niż 4,5 miliona z 56,5 milionowej ludności, która szybko rośnie. Potomkowie białych - holenderskich, francuskich, brytyjskich i niemieckich osadników żyją w stanie zagrożenia. O tym, czy biali przetrwają w RPA mówi Jan van der Schyff, Afrykaner i południowoafrykański przedsiębiorca.

Czy biali znikną z Południowej Afryki?

Jestem ostrożnym optymistą. Ciągle mamy możliwości życia i prowadzenia biznesu, choć na pewno się one kurczą. Białym coraz trudniej znaleźć pracę, choć przeciętna, oficjalna stopa bezrobocia osiąga 28 proc. w odniesieniu do białych jest dużo niższa. W wielu przypadkach skazani jesteśmy na prowadzenie własnego biznesu i to nam całkiem dobrze wychodzi. Sam 8 lat temu zrezygnowałem z etatu w policji widząc coraz mniejszą jej skuteczność w egzekwowaniu prawa, rosnącą korupcję i brak możliwości awansu. Otworzyłem firmę przewozową, w tym roku planuję zakupić co najmniej pięć nowych autobusów.

Czy mamy jednak do czynienia z odwróceniem apartheidu?

Myślę, że tak, w szczególności w odniesieniu do białych mężczyzn powyżej 40 roku życia, których czyni się odpowiedzialnymi za apartheid, choć od tego czasu minęło ponad 20 lat. To jest całkowicie niezgodne z ideami Nelsona Mandeli, który apelował o pokojowe współżycie. Niestety niektórzy politycy rządowi, a przede wszystkim będący poza rządzącym ANC (Afrykański Kongres Narodowy) Julius Malema wzywają otwarcie do eksterminacji białych. Prezydent RPA Jacob Zuma, chcący przykryć afery korupcyjne ze swoim udziałem wezwał w marcu do wywłaszczenia farm bez odszkodowania, co miałoby być aktem dziejowej sprawiedliwości. Nie przewiduje tego jednak południowoafrykańska konstytucja. Biali dyskryminowani są też w biznesie. Ludzie coraz bardziej boją się wypowiadać swoje zdanie. Obowiązuje polityczna poprawność. Nie można krytykować działań czarnej większości.

Reklama

Jeżdżąc po RPA bez trudu można znaleźć „białe” enklawy domów otoczone wysokim murem z drutem kolczastym pod wysokim napięciem. Czy Pan i osoby z którymi się Pan styka spotykają się z aktami kryminalnymi w sposób bezpośredni?

Osoby prowadzące farmy kładąc się spać często nie wiedzą czy się obudzą. Śpią zabarykadowani na pierwszym piętrze swojego domu, często celowo pozostawiając część kosztowności na parterze. Co roku mordowanych jest, nieraz w sposób okrutny kilkuset farmerów – z reguły Burów. Przed zastrzeleniem są wiązani, przypalani papierosami lub żelazkiem. Można uznać to za zemstę albo zwykły lincz.

Jak na to reagują organy ścigania?

Wykrywalność nie jest duża. Sporo spraw jest umarzanych. Może to wskazywać na polityczne i społeczne przyzwolenie dla tych aktów. Zagrożenie dotyczy szczególnie Afrykanerów czyli burskich farmerów. Najbardziej zagrożeni są ludzie starsi prowadzący samotne gospodarstwa.

>>> Czytaj też: Gospodarcza transformacja Zumy. RPA w poważnych tarapatach

Rozumiem, że Pan jako były policjant jest uzbrojony?

Nie, nie mam broni. Kluczowa sprawa to wiedzieć jak się zachować, a czego unikać. W miejscu gdzie mieszkam, koło Johannesburga organizujemy patrole, każdy ma dostęp do systemu powiadamiania o niebezpieczeństwie. Na razie to wystarcza.

W jakimś stopniu roszczenia czarnej społeczności wobec białych, nie mówię tu o przestępstwach, są usprawiedliwione. Biali i firmy przez nich prowadzone posiadają wciąż przynajmniej 70 proc. ziemi, do nich należy większość prywatnych przedsiębiorstw. Więc może tu chodzi o wyrównywanie szans rozwojowych?

Trudno temu zaprzeczyć. Chodzi o to, żeby pewne procesy odbywały się w sposób przewidywalny, cywilizowany i zgodny z prawem.

Jakie są przykłady preferencyjnego traktowania czarnej ludności w biznesie?

Firmy, które ubiegają się o kontrakty publiczne muszą wykazać się zatrudnieniem przynajmniej 50 proc. czarnych pracowników, w przypadkach większego zaangażowania firma powinna mieć też takich udziałowców Bywa to trudne, bo niełatwo znaleźć osoby z odpowiednimi kwalifikacjami. Pracownicy często też strajkują domagając się wysokich podwyżek pensji, palą samochody i prywatną własność.

Oznacza to, że pracownicy ci nie zdobyli wystarczającej edukacji i kompetencji?

Tak to prawda, edukacja jest jednym z wyzwań do pokonania, aby rozwiązać wiele problemów RPA i Afryki. Niestety szkolnictwo publiczne stoi na niskim poziomie, a na prywatne szkoły stać niewielu. Próby wprowadzenia opłat wywołały strajki i bunty młodzieży, spalono nawet budynki uniwersyteckie. Na szczęście uporaliśmy się z problemem analfabetyzmu – dotyka on tylko 5 proc. dorosłej populacji. Niski poziom kwalifikacji przekłada się też na przedsiębiorczość – RPA została sklasyfikowana na 55 miejscu na świecie pod tym względem. Lepiej wypadła Botswana, Rwanda czy Zambia.

Gospodarka południowoafrykańska balansuje ostatnio na granicy recesji, nie sprzyja to rozwiązaniu problemów ani z bezrobociem czy edukacją?

Tak to prawda. Co więcej, od 6 lat nie rośnie PKB per capita. Problemem jest też niski współczynnik aktywizacji zawodowej i praca w szarej strefie oraz rosnąca imigracja zarobkowa, głównie z Zimbabwe i Malawi. To może być 2-3 mln ludzi, którzy przybyli tu na stałe lub pracują dorywczo, z reguły nielegalnie.

A jakie są warunki do prowadzenia działalności gospodarczej, średnich i małych przedsiębiorców takich jak Pan?

Jeśli chodzi o podatki to trudno narzekać. Mamy liniowy system podatkowy – podatek od firm to 28 proc., VAT 14 proc., a od osób fizycznych 18 proc. Jest ciągle wiele możliwości rozwoju biznesu – na przykład większość placówek handlowych znajduje się w rękach zagranicznych podmiotów, a mogliby je prowadzić obywatele RPA przede wszystkim czarni.

A Pan zatrudnia czarnych pracowników?

Oczywiście. I mam też czarnych przyjaciół, również przedsiębiorców.

Jest Pan przedstawicielem Afrykanerów - Burów, niewielkiej około półtoramilionowej populacji, których przodkowie przybyli tu z holenderską Kompanią Wschodnioindyjską w XVII wieku. Czy tradycja, historia ma obecnie duże znaczenie dla osób takich jak Pan?

Tak. Historia i dziedzictwo mają dla nas duże znaczenie. Szczególnie związane z wielką wędrówką Burów z drugiej połowy lat 30-tych XIX wieku, kiedy to nasi pradziadowie (tzw. Voortrekkers) wypierani przez Anglików z terenów dzisiejszego Kapsztadu (Kolonia Przylądkowa) ruszyli na północ ku prowincjom Orania, Transwal i Natal staczając walki z plemionami Zulusów. Później, na przełomie wieków przyszły tzw. wojny burskie z Anglikami, po których duża grupa Burów wyemigrowała do Argentyny.

Czy są jakieś elementy upamiętniające te historie?

Najważniejszym z nich jest Voortrekker Monument koło Pretorii ukazujący historię Wielkiego Treku, są pomniki Paula Krugera i Cecila Rhodesa.

Trudno jednak, aby stały się one częścią południowoafrykańskiej tradycji, która odwołuje się do walki z apartheidem i jego obalenia?

To prawda, ale liczymy na to, że zgodnie z wezwaniem Nelsona Mandeli nasza historia będzie uszanowana. Niestety coraz częściej się zdarza, że pomniki są dewastowane. Wiem, że kształtowanie południowoafrykańskiej tożsamości i państwowości wymaga czasu – resentymenty występują po wszystkich stronach, a dochodzą przecież różnice etniczne i plemienne wśród czarnej społeczności, dość powiedzieć, że RPA ma 11 oficjalnych języków urzędowych. Trudno oczekiwać, aby rany zabliźniły się w ciągu jednego pokolenia. Problem polega na tym, że południowoafrykańska polityka odchodzi coraz bardziej od pierwotnego planu pokojowego współistnienia, który wynikał z porozumienia Frederica de Klerka i Madiby – Nelsona Mandeli.

>>> Polecamy: Zapaść afrykańskiego czempiona. Gospodarkę kontynentu musi ciągnąć Etiopia