Wizyta prezydenta Turcji w Polsce stawia naszą dyplomację przed dylematem: jak budować relacje z kluczowym państwem NATO, które jednocześnie prowadzi spór z USA i ma fatalne stosunki z Europą.
Recep Tayyip Erdogan przyleci do Warszawy w przyszły wtorek z jednodniową wizytą. W jej trakcie spotka się z prezydentem Andrzejem Dudą i premier Beatą Szydło. Rozmowy przypadną na czas sporów Turcji z dwoma strategicznymi z punktu widzenia Polski państwami – Stanami Zjednoczonymi i Niemcami.
Ankara jest w stanie „wojny wizowej” z Waszyngtonem. Jej bezpośrednią przyczyną było aresztowanie w ubiegłym tygodniu tureckiego pracownika amerykańskiego konsulatu w Stambule, podejrzewanego o związki z tzw. gulenistami, oskarżanymi o organizację lipcowego zamachu stanu. W odpowiedzi Amerykanie przestali wydawać wizy w swoich tureckich placówkach. Turcy nie pozostali im dłużni.
Jakby tego było mało, wczoraj prezydent Erdogan stwierdził, że nie uznaje kończącego swoją misję ambasadora Johna Bassa za przedstawiciela USA w Turcji i odmówił mu prawa do serii tradycyjnych, pożegnalnych spotkań z przedstawicielami władz.
Reklama
Na wymianę prztyczków dyplomatycznych nakładają się kierowane od dawna przez Ankarę oskarżenia pod adresem Waszyngtonu, jakoby maczał palce w spisku, który doprowadził do lipcowego zamachu stanu, oraz że blokuje ekstradycję Fetullaha Gulena (rzekomo miał być jego mózgiem).
Ochłodzenia w relacjach z USA mogą doprowadzić do tego, że Turcja obierze kurs na Rosję. Już teraz ściśle współpracuje z Moskwą w dziedzinie energetyki, zaopatrując się w gaz płynący rurociągiem Blue Stream oraz zlecając Rosjanom kontrakt na budowę elektrowni atomowej w Akkuyu. Zaawansowane są podobno również rozmowy na temat zakupu przez Ankarę zestawów obrony przeciwlotniczej S-400. Chociaż Sojusz nie zabrania kupowania uzbrojenia w państwach nienależących do NATO, to transakcja taka byłaby bez precedensu w historii Paktu.
W stronę Rosji mogą pchać Turków również kiepskie stosunki z Europą. Szczególnie Niemcy zarzucają Erdoganowi autorytaryzm. Tak się składa, że stosunki z Turcją znajdują się w programie najbliższego szczytu Rady Europejskiej, czyli spotkania szefów rządów państw UE, który odbędzie się w przyszły czwartek i piątek. Turecki prezydent odwiedzi Warszawę na dwa dni przed szczytem, w związku z czym temat może się pojawić w trakcie rozmów.
Ankarze mocno zależy na renegocjowaniu unii celnej ze Wspólnotą, na mocy której uznaje ona zapisy unijnych układów o wolnym handlu, a które nie uwzględniają potrzeb wrażliwych sektorów tureckiej gospodarki, np. rolnictwa. Komisja Europejska już w grudniu 2016 r. wystąpiła do Rady o udzielenie mandatu negocjacyjnego w tym celu, chwilowo jednak sprawa utkwiła w politycznej zamrażarce. Wsparcie tych starań może stanowić solidną podstawę do poprawy stosunków Turcji z UE.
Warto przy tym pamiętać, że Turcja potrzebuje Unii. Znakomita większość inwestycji zagranicznych w tym kraju pochodzi ze Starego Kontynentu. Do UE trafia też większość tureckich wyrobów.
Równocześnie zbliżenie Ankary z Moskwą nie jest bezwarunkowe. Turcja nie była zadowolona z rosyjskiej interwencji w Syrii, bo w jej interesie było odsunięcie od władzy prezydenta Baszara al-Asada. Do tego rosyjskie pieniądze napędzają kurdyjskie marzenia o niezależności; Rosnieft niedawno podpisał z irackimi Kurdami umowę na budowę gazociągu, który pozwoliłby rządowi w Irbilu na eksport błękitnego paliwa. Między innymi dlatego Erdogan nie popiera bezwarunkowo Putina. W poniedziałek w Kijowie podczas konferencji z prezydentem Petrem Poroszenką powiedział, że nie zaakceptuje aneksji Krymu.