W przyszłości rządzić będą ci, którzy dzisiaj przejmą najwięcej patentów i praw autorskich. A następnie zbudują system egzekwowania opłat za swoją własność od ubogich mas – pisze Peter Frase w książce „Four Futures: Life After Capitalism”.

Jak zauważa autor publikacji (jej polski tytuł to „Cztery przyszłości: życie po kapitalizmie”), kapitalizm taki, jaki znaliśmy, się kończy. Głównym tego powodem jest masowa automatyzacja, która pozbawi większość ludzi miejsc pracy. Co nastąpi po kapitalizmie?

Frase rysuje cztery scenariusze, z których najciekawszym (co nie znaczy, że najkorzystniejszym dla większości ludzi) jest tzw. rentieryzm. Rentieryzm to według autora przyszłość, w której gospodarka produkuje tyle dóbr i usług, że starczyłoby dla wszystkich (skutek powszechnej robotyzacji), ale kontrolę nad tym majątkiem utrzymuje niewielka elita. Tę kontrolę sprawuje ona nie przez fizyczne posiadanie robotów, ale przez prawa do oprogramowania, które ich obsługuje. Nie wystarczy bowiem mieć najnowocześniejszego robota na świecie. Bez oprogramowania, które mu powie, jak zrobić pasztecik czy umyć podłogę, jest bezużyteczny. A własność oprogramowania można zabezpieczyć prawem autorskim i wówczas każdy, kto będzie chciał za pomocą robota zrobić pasztecik i umyć podłogę, będzie musiał zapłacić tantiemy właścicielom oprogramowania.

A żeby mieć pieniądze na tantiemy, trzeba je zarobić. Problem polega na tym, że w przyszłości, w której roboty są powszechne i wykonują większość prac, niewielu ludzi jest potrzebnych. Większość z dostępnych miejsc pracy to zawody wspierające rządzącą elitę, takie jak programiści piszący oprogramowania dla komputerów, prawnicy pracujący nad ściganiem tych, którzy korzystają z oprogramowania i nie płacą, oraz policjanci trzymający stanowiącą większość biedotę w ryzach.

Rentieryzm to stagnacja, bo masy są biedne, więc nie stać ich na to, by cokolwiek kupować. O tym, że ten scenariusz jest najbardziej prawdopodobny z czterech zaproponowanych przez Fasera, świadczy to, w jaki sposób już teraz elita zabezpiecza swoje prawa za pomocą praw autorskich.

Reklama

Na przykład w 2013 roku w sprawie Bowman kontra Monsanto Co. amerykański Sąd Najwyższy podtrzymał wyrok skazujący Vernona Bowmana, farmera ze stanu Indiana, który został uznany winnym złamania patentów należących do wielkiego koncernu zajmującego się agrobiznesem Monsanto. Jego „zbrodnia” polegała na tym, że zasiał genetycznie zmodyfikowane ziarna soi (zmodyfikowane w taki sposób, by zwalczać chwasty), które zostały mu z zeszłego roku. Tymczasem rolnicy, którzy chcą hodować zmodyfikowana żywność, zobowiązują się, że co roku będą kupować nasiona od firmy hodowlanej. Wyrok potwierdził, że koncern może zmusić farmerów do tego, by co roku kupowali od niego nowe ziarna (bo ma patent na modyfikacje genów, które zawierają).

To nie jest odosobniony przypadek. Na przykład przedstawiciele amerykańskiej firmy produkującej traktory John Deere Company twierdzą, że nabywcy jej sprzętu nie mogą legalnie modyfikować oprogramowania, które steruje ich traktorem. A to dlatego, że zdaniem koncernu ci, którzy zapłacili za ich sprzęt rolniczy, nie są jego właścicielem, a jedynie nabyli prawo do jego używania.

Jednak chyba najbardziej szokującym przypadkiem dotyczącym praw autorskich była historia 26-letniego Aarona Schwartza, programisty, którego oskarżono o nielegalne ściągnięcie artykułów z bazy danych Uniwersytetu Harvarda. Groziła mu kara do 35 lat więzienia i gigantyczne kary. Schwartz nie czekał na proces i popełnił samobójstwo.

I to właśnie ci, którzy będą kontrolowali największą liczbę patentów i praw autorskich, staną się nową elitą rządzącą. Ale to nie będzie już kapitalizm taki, jaki jest dzisiaj, czyli oparty na akumulacji kapitału. To będzie system bazujący na egzekwowaniu rent, czyli tantiem, za prawa autorskie i patenty. O tym, że obecny kapitalizm ewoluuje w tym kierunku, świadczy to, że w 2013 roku w Unii Europejskiej branże, w których na dużą skalę korzystano z praw autorskich, stanowiły 39 proc. PKB UE i 90 proc. eksportu Wspólnoty.

Rentieryzm jest tylko jednym z możliwych scenariuszy. Innym jest system przypominający socjalizm, w którym wytworzone bogactwo jest rozdzielane między wszystkich obywateli za pomocą czegoś w rodzaju dochodu podstawowego (co ciekawe w Polsce niedawno wprowadzono coś takiego, ale tylko dla tych, którzy posiadają dzieci – czyli o program 500 plus). Wydaje się być to rozsądnym pomysłem.

Problem polega na tym, że danie wszystkim ludziom pieniędzy pozwalających na przeżycie sprawia, że ich siła negocjacyjna na rynku pracy zdecydowanie się poprawia (w obecnej sytuacji większość ludzi ma de facto przymus pracy – bo bez pracy nie będzie w stanie zgromadzić środków na przeżycie). Zdaniem Fraze`a to nie podoba się elitom, które wykazują silny opór przeciwko takim pomysłom.

Powinny jednak to rozważyć, bo kolejnym możliwym scenariuszem jest ekstremizm. W takiej przyszłości mamy bogactwo wynikające z powszechnej robotyzacji, ale nie mamy egalitaryzmu. Bogaci mieszkają w ufortyfikowanych enklawach, a reszta wegetuje w ubóstwie (jeżeli ktoś chce zobaczyć, jak taka przyszłość mogłaby wyglądać, może obejrzeć film „Elizjum” z 2013 roku). W tym scenariuszu zubożałe masy stanowią ciągle zagrożenie dla niewielkiej elity. Oczywiście może ona próbować przekupić „plebs”, oferując im część swojego bogactwa w zamian za spokój. Takie postępowanie naraża ich jednak na niekończącą się litanię żądań. Autor konkluduje, że elity w którymś momencie mogą dojść do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem problemu zubożałych mas będzie ich eksterminacja.

Książka Frasera jest krótka: ma 150 stron i można ją przeczytać za jednym posiedzeniem. Dobrze, że autor nie wchodził w szczegóły opisujące, dlaczego w przyszłości czeka nas masowa robotyzacja, bo wątek ten został wyczerpująco opisany w innych publikacjach (żeby wspomnieć tylko książki „Race Against the Machine” Erika Brynjolfssona i Andrew McAfee’ego czy „Rise of the Robots” Martina Forda). W sumie mamy więc do czynienia z długim esejem przetykanym nawiązaniami do futurologicznych książek i filmów (takich jak „Pianista” Kurta Vonneguta czy serial „Star Trek”).

Wadą książki jest to, że mimo niewielkiej liczby stron jest przegadana. Po skróceniu jej o połowę bardzo by zyskała. Mimo wszystko warto po nią sięgnąć, bo scenariusze zarysowane przez autora są dobrze uzasadnione i bardzo intrygujące. Czytam mnóstwo książek, ale bardzo niewiele daje mi do myślenia po skończonej lekturze. To właśnie jedna z tych nielicznych.

Autor: Aleksander Piński