Jest coś przewrotnie ironicznego w tym, że współczesny kryminał aspiruje do bycia następcą realistycznej prozy obyczajowej.
Jakże często można przeczytać w recenzjach powieści kryminalnych, że intryga wprawdzie szwankuje, ale warstwa obyczajowa jest z pietyzmem dopracowana, postaci wydają się wiarygodne psychologicznie, a na dodatek autorce bądź autorowi udało się poruszyć istotny problem społeczny. Ofiary, mordercy oraz – nade wszystko – detektywi prowadzą więc ożywione (nawet jeśli niezbyt szczęśliwe) życie towarzyskie i rodzinne, dotykają ich egzystencjalne wzloty i upadki, mają rozbudowane biografie oraz nie mniej rozbudowane hobby, poruszają się w naturalistycznie odmalowanych sceneriach, zaś o ich specjalistycznych metodach pracy można by pisać podręczniki.
Niewykluczone, że owe realistyczne pretensje stanowią główną przyczynę znaczącej werbalnej nadwagi tej literatury – to, co kiedyś udawało się z powodzeniem zmieścić na dwustu stronach, teraz musi zajmować co najmniej czterysta.
Ironia jednak tkwi gdzie indziej: naturalnie w tym, że naszym realizmem są opowieści o zbrodni, przeważnie okrutnej. Ale nie chodzi tylko o to. Otóż kryminał zawsze był, jest i będzie wytworem ludzkiej fantazji, i to podwójnie: po pierwsze jako fikcja literacka, po drugie jako silnie zrytualizowana konwencja (a może nawet estetyka), która od momentu swego powstania w połowie XIX stulecia przeszła wiele fascynujących przemian, ale też w gruncie rzeczy pozostaje osobliwie konserwatywna.
Kryminał nie jest więc „zwierciadłem obnoszonym po gościńcach” – jego związki z rzeczywistością są znacznie bardziej złożone.
Reklama