Nasz startupowy entuzjazm zaczął się w momencie, gdy szał na tę formę pobudzania biznesu zaczyna wygasać. I to nawet w samej Dolinie Krzemowej
W sobotę wieczorem okazuje się, że nazwa, którą Kosma, Łukasz i Maciej wymyślili dzień wcześniej, nie dożyje niedzieli. Miała być „Temida”, ale im dalej w temat, tym wyraźniej widać, że brzmi zbyt pretensjonalnie jak na przedsięwzięcie, nad którym pracują. A rzecz ma być prosta i przyjazna – w końcu chodzi tylko o wtyczkę, którą można zainstalować w przeglądarce internetowej. Od strony technologicznej jest oczywiście ambitniej. Za wtyczką będzie stał skomplikowany, oparty na technologii sztucznej inteligencji, system. Ma czytać umowy, które podsuwają ludziom do akceptacji serwisy społecznościowe, sklepy internetowe oraz aplikacje sieciowe.
Otwierasz, klikasz i w długaśnym, nudnym tekście napisanym żargonem na kolorowo wyświetlają się wszystkie te fragmenty, które wymagają twojej szczególnej uwagi. Na przykład takie, które naruszają prawo do prywatności. – Wiadomo, ludzie nie czytają umów – mówi Kosma. – Nasz system tego za nich nie zrobi, ale oznaczy te fragmenty, które są szczególnie groźne, bazując choćby na rejestrze klauzul niedozwolonych UOKiK.
Ale potężna Temida, patronka sprawiedliwości, jakoś nie licuje z przeglądarkowym podpowiadaczem, trzeba więc przed jutrzejszą prezentacją przemianować przedsięwzięcie. – Może coś ze sprawdzaniem prawa, po angielsku to byłoby law-check. Może byśmy spolszczyli to na „Loczek”, jak myślicie? – rzuca jeden z chłopaków. Pomysł może i zabawny, ale nieco fryzjerski i też nie do końca oddaje ducha projektu. To musi być coś chwytliwego – w poniedziałek po południu będą mieli tylko cztery minuty, by wybronić przed jury własną pracę. Wszystko musi brzmieć przekonująco.
Reklama
Tym bardziej że konkurencja jest liczna – 16 podobnych im zespołów. Każdy z nich zamknięty w osobnym pokoiku nowej siedziby Wydziału Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego opracowuje indywidualny projekt. Zawiązały się zaledwie wczoraj, z dotychczas obcych sobie osób. Czterdziestu siedmiu informatyków z pierwszego roku magisterskich i siedemdziesiątka uniwersyteckiej zbieraniny – od zarządzania, przez ekonomię, prawo, pedagogikę, po mongolistykę. Dostali trzy dni, by wspólnie ustalić, jaki produkt chcieliby zaoferować, komu, z użyciem jakiej technologii i z grubsza za ile, tak by mniej więcej obliczyć, czy kasa się zgodzi. Tak, jakby mieli stworzyć start-up.

Cały tekst przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej