Chińscy producenci czipów są obecnie daleko w tyle za światową czołówką, ale prowadzony przez nich drenaż mózgów może im pomóc rozwinąć rodzimą technologię, choć – jak oceniają cytowane przez gazetę osoby z branży – na efekt będzie trzeba poczekać.

Biały Dom wyrażał w ciągu ostatnich lat obiekcje co do chińskich przejęć zachodnich firm technologicznych, a we wrześniu zablokował sprzedaż Chińczykom amerykańskiej firmy Lattice Semiconductor, podając za powód bezpieczeństwo kraju.

Najnowszym przykładem drenażu mózgów w sektorze układów scalonych jest zatrudnienie w październiku doświadczonego tajwańskiego inżyniera Liang Mong-songa jako jednego z dyrektorów największego chińskiego kontraktowego producenta czipów, firmy Semiconductor Manufacturing International Company (SMIC).

Liang pracował wcześniej w Taiwan Semiconductor Manufacturing Company (TSMC), a następnie w koreańskim Samsungu. TSMC jest największym na świecie producentem układów scalonych pod względem kapitalizacji giełdowej, a Samsung – pod względem obrotów.

Reklama

TSMC, w której Liang pracował przez 17 lat, pozwał go później za przekazywanie sekretów przedsiębiorstwa Samsungowi i w 2015 roku wygrał przeciwko niemu sprawę sądową. Inżynierowi na pewien czas zakazano pracy w koreańskiej firmie.

„Nikkei” pisze, powołując się na osoby z branży, że Liang pomógł Samsungowi opracować technologię 28- i 14-nanometrową. Mniejsza wartość oznacza nowocześniejsze, ale jednocześnie droższe i trudniejsze do opracowania układy scalone. Dla przykładu, najnowszy iPhone X oparty jest na czipach technologii 10-nanometrowej.

Opracowana przy pomocy Lianga technologia pozwoliła Samsungowi rywalizować z TSMC o zamówienia na układy wysokiej klasy do zastosowań mobilnych dla amerykańskiego Qualcomma oraz pozwoliła przywrócić część kontraktów na czipy do telefonów Apple’a w 2015 roku – wyjaśnia japoński tygodnik.

Najbardziej zaawansowane czipy SMIC oparte są na technologii 28-nanometrowej, a więc znacznie gorszej niż ta, którą dysponują obecnie TSMC czy Samsung. Chińska firma produkuje głównie na potrzeby rodzimego sektora tanich telefonów komórkowych i innej elektroniki.

Członek kadry kierowniczej w jednej z tajwańskich firm produkujących czipy porównał zatrudnienie Lianga w SMIC do angażu zawodnika pierwszej ligi, by trenował uczniów szkoły średniej.

Choć technologia SMIC nie jest imponująca w skali światowej, firma wciąż odgrywa istotną rolę w pekińskich ambicjach do uniezależnienia się od zagranicznych dostawców układów scalonych, takich jak TSMC, UMC, Qualcomm, MediaTek, Toshiba, Samsung czy SK Hynix. Jednym z celów strategii „Made in China 2025” jest podniesienie rodzimej produkcji kluczowych komponentów elektronicznych do 40 proc. krajowego zapotrzebowania przed 2020 rokiem i do 70 proc. przed rokiem 2025.

W 2016 roku Chiny wydały na importowane produkty półprzewodnikowe ponad 220 mld dolarów – czyli więcej niż na import ropy. „Na drodze Chin do powiększenia własnej produkcji będą one dalej kusić specjalistów od czipów bardzo korzystnymi wynagrodzeniami” - ocenił w rozmowie z „Nikkei” specjalista z firmy badawczej Gartner, Roger Sheng.

Naturalnym „łowiskiem” tych specjalistów jest Tajwan, dysponujący największym po USA przemysłem półprzewodnikowym na świecie i 230 tysiącami ekspertów w tym zakresie. W ostatnich latach chińskie firmy skusiły już wielu członków kadry kierowniczej z największych tajwańskich firm, w tym z TSMC, Nanya Technology i United Microelectronics Corp.

Według branżowego stowarzyszenia SEMI w latach 2017-2020 powstaną na świecie 62 fabryki i linie produkcji półprzewodników, z czego 26 – w Chinach. Za część tej liczby odpowiadają wprawdzie inwestycje międzynarodowych firm, takich jak Intel, ale chińskie przedsiębiorstwa też zapowiedziały już budowę fabryk czipów w Wuhanie, Nankinie, Chengdu, Shenzhenie i Szanghaju.

Chińskie firmy, biorące udział w wyścigu technologii sztucznej inteligencji, mają z kolei „obsesję zatrudniania talentów z Doliny Krzemowej”, jak ujął to właściciel jednej z firm headhuntingowych w San Francisco, cytowany przez hongkoński dziennik „South China Morning Post”.

O zagraniczne talenty starają się również chińskie uniwersytety, które próbują ściągać do siebie naukowców, aby odwrócić dotychczasową tendencję, zgodnie z którą to urodzeni w Chinach badacze pracują i osiągają sukcesy za granicą. Zachęcają też do powrotu Chińczyków wykształconych na zachodnich uczelniach.

W ramach kampanii „tysiąca talentów” przyjeżdżający z zagranicznych uczelni badacze mogą liczyć na milionowe granty i wynagrodzenia wielokrotnie wyższe, niż te oferowane Chińczykom zatrudnionym lokalnie. Według oficjalnych danych w latach 2008-2016 program ten skusił do powrotu z zagranicy 6 tys. naukowców urodzonych w Chinach.

Kampania dotyczy również nie-Chińczyków, ale co roku na listach uczonych biorących udział w programie pojawia się zaledwie garstka zachodnich nazwisk. Według „SCMP” wynika to z bariery kulturowej i obaw o jakość chińskiego systemu nauczania.

Chiny, które od ubiegłego roku oficjalnie dzielą obcokrajowców na kategorie A, B i C, kuszą grantami młodych zagranicznych naukowców, zaostrzając jednocześnie procedury dotyczące „zwykłych” przyjezdnych, zgodnie z zasadą „zachęcać górę, kontrolować środek i ograniczać dół”.