Oczekiwany od początku kadencji Donalda Trumpa projekt reformy systemu podatkowego został nareszcie przedstawiony przez Republikanów Kongresowi. Jest korzystny dla przedsiębiorstw i najwięcej zarabiających, ale ma długą drogę do akceptacji.

429-stronicowy projekt zakłada obniżenie podatków dla wielkich korporacji z 35 proc. do 20 proc. Dla ponad 97 proc. amerykańskich firm natomiast, czyli małego biznesu oraz innych niekorporacyjnych przedsiębiorstw, przewiduje maksymalny pułap podatkowy na poziomie 25 proc., zbity z 39,6 proc. (małe przedsiębiorstwa w USA zatrudniają do 500 pracowników i uzyskują do 7 mln dol. przychodu rocznie, z różnymi pułapami w różnych sektorach). Zakłada także obniżkę stawek podatków indywidualnych z 39 proc. do 35 proc. oraz likwidację wielu ulg i zwolnień od podatków, na przykład od nieruchomości dla bogatych czy ulg z powodu odprowadzanych podatków stanowych i lokalnych. Jeśli projekt zostałby przyjęty, przyniósłby najgłębsze zmiany w systemie podatkowym od 1986 roku.

Konieczna reforma

USA ma najwyższe spośród krajów OECD stawki podatkowe dla przedsiębiorstw — 39,6 proc. dla 97-proc. większości i 35 proc. dla dużych korporacji. Mimo to rząd federalny ma znacznie niższe wpływy podatkowe od firm niż gospodarki innych krajów OECD. Dzieje się tak z powodu mnogości ulg i zwolnień. Kodeks podatkowy w 1913 roku liczył 400 stron, dziś ma ich ponad 75 tysięcy – dotyczących ulg, wyjątków i specjalnych wykładni. Najbardziej skomplikowana jest cześć podatków od przedsiębiorstw, która tworzy paradoksy. Ale to nie jedyny negatywny skutek.

Wypełnienie zeznania podatkowego jest na tyle żmudne, że 90 proc. podatników zleca je księgowym. A jest to aż nie do uwierzenia kosztowne — w 2016 zgodnie z szacunkami grupy pod nazwą National Taxpayer Advocate działającej przy urzędzie podatkowym (IRS) opracowanie zeznań podatkowych kosztowało Amerykanów 409 mld dolarów, co stanowi równowartość 12 proc. wszystkich federalnych wpływów podatkowych.

Reklama

Złożoność systemu jest trudnością także dla urzędu skarbowego, który sprawdza zaledwie 1 proc. wszystkich zeznań/wpływów. Wobec tego ryzyko wpadki, czyli wykrycia, że nie zadeklarowało się wszystkich wpływów, jest relatywnie niskie, czyli nagminnie podejmowane. Skutkuje to w pierwszej kolejności tym, że wpływy są niższe, niż być powinny. O ile? Według szacunków za lata 2008-2010 o ok. 16 proc. rocznie, co wówczas wynosiło ok. 406 mld dolarów. Uproszczenie systemu wydaje się koniecznością i obecny projekt jest krokiem w tym kierunku. Głównym celem jest jednak ożywienie gospodarki.

Czy pomoże gospodarce

Zdaniem wielu ekonomistów – między innymi tych reprezentujących Biały Dom jak Kevin Hassett (dawniej z American Enterprise Institute) – wysokie stawki znacznie pomniejszają inwestycje i płace pracownicze. I oczywiście stanowią zachętę do wyprowadzania operacji i zysków poza granice USA. Cięcia mają zatem przynieść wzrost gospodarczy, nowe miejsca pracy i wzrost płac. Czy tak się stanie — opinie ekonomistów są podzielone niemal po równo.

Uzasadnienie zmniejszania stawek podatkowych opiera się na doświadczeniu reformy podatkowej Ronalda Reagana, która polegała głównie na cięciach stawek po stronie podażowej. I spowodowała ożywienie gospodarki, niestety krótkoterminowe. W dłuższej perspektywie niskie podatki napędziły deficyt budżetowy oraz doprowadziły do zmniejszenia produkcji w przemysłowym regionie Midwest, co stworzyło tzw. Rust Belt (Pas Rdzy). Obniżki podatków wprowadzone przez prezydenta George’a W. Busha (syna) w 2001 roku i 2003 roku spowodowały mizerny wzrost, a podwyżki podatków wprowadzone przez prezydenta Billa Clintona w 1993 roku nie tylko zlikwidowały nadęty po reaganowskich cięciach deficyt, ale też ożywiły wzrost gospodarczy.

Historia pokazuje, że wszystkie republikańskie cięcia podatkowe doprowadzały do deficytu budżetowego. Większy deficyt budżetowy skutkuje wyższymi stopami procentowymi i silniejszym dolarem, co uderza w amerykańskich producentów, którym trudno konkurować z importem, co pokazuje zardzewienie produkcji w Midwest. Jak przypominają ekonomiści z American Enterprise Institute, ekonomiczna aktywność nie jest bowiem równoznaczna z produktywnością. Czyli planowane cięcia podniosą krótkoterminowo wartość PKB, ale niekoniecznie produkcję (a więc konkurencyjność na międzynarodowych rynkach). Wzrośnie natomiast deficyt.

Czy pomoże firmom

Jednym z głównych punktów reformy ma być także „repatriacja” 2,6 bln dolarów, które amerykańskie firmy trzymają za granicą, aby uniknąć podatków w kraju. Warto pamiętać, że firmy nie trzymają tych pieniędzy na kontach w obcych krajach ale – przynajmniej większość – ma je zainwestowane w finansowy system USA (obligacje skarbu państwa na przykład). Planowana repatriacja nie jest geograficzna, ale podatkowa — dotychczasowe zasady pozwalają firmom nie płacić podatków od zysków wygenerowanych poza granicami Stanów Zjednoczonych, jeśli jest to gotówka sprowadzona do kraju i nieużyta w USA na wypłaty dywidend i transakcje, które przynoszą korzyści udziałowcom (takie jak inwestycje w fizyczny kapitał, finansowanie przejęć, nabywanie akcji etc. w USA).

Celem repatriacji jest zachęta korporacji do inwestycji na przykład w nowe wytwórnie. Korporacje zapowiadają jednak, że użyją dodatkowych pieniędzy na wykupowanie akcji, spłaty kredytów i inne korzystne dla udziałowców akcje. Małe firmy również nie wyrażają zainteresowania zwiększaniem zatrudnienia.

Eksplozja deficytu budżetowego

Republikanie przestali mówić o deficycie budżetowym i zadłużeniu państwa w dniu, kiedy Barack Obama oddał klucze do Białego Domu Donaldowi Trumpowi. Jak zauważa jednak ekonomista Michael D. Tanner z liberalnego CATO Institute, pełno hipokryzji dokoła i zanim Demokraci wsiądą na wysokiego konia, warto przypomnieć, że ci, którzy teraz prezentują fiskalną rozwagę, ochoczo popierali politykę administracji Obamy, która podwoiła zadłużenie państwa.

Projekt w obecnym kształcie pozbawiłby rząd federalny dochodów 1,4 bln dolarów w ciągu najbliższej dekady. Zgodnie z kalkulacją Kongresowej Połączonej Komisji Podatkowej największe ubytki przyniosłoby zmniejszenie podatków dla przedsiębiorstw (to mniej wpływów o 847 mld dolarów), eliminacja podatku od nieruchomości wartych powyżej 5,49 mln dolarów (to zmniejszenie o 172 mld dolarów) i wreszcie 25-proc. stawka dla osób indywidualnych, które płacą korporacyjne podatki jako indywidualni (to popularny sposób zmniejszania podatków dla bogatych), która kosztowałaby skarb państwa 448 mld dolarów. Koszty miałyby być zrównoważone dodatkowym zadłużeniem o kolejne 1,5 bln dolarów.

Rząd federalny będzie miał w tym roku wyższe dochody z podatków niż w roku 2016 z powodu wzrostu gospodarczego. Ale także wyższe o 130 mld dolarów wydatki. Kongresowe Biuro Budżetowe ogłosiło, że deficyt budżetowy w bieżącym roku przekroczy 665 mld dolarów, co jest najwyższym od 2013 roku poziomem. Różnica na niekorzyść bieżącego roku jest taka, że w 2013 deficyt rozdęły jednorazowe wydatki rządu (jak koszty TARP, czyli programu wsparcia instytucji finansowych, oraz programu stymulacyjnego). Obecny deficyt ma charakter strukturalny. Zadłużenie natomiast przekroczyło we wrześniu 20 bln dolarów (13 zer!!!). Dalsze prognozy mówią, że deficyt wzrośnie ponownie do ponad 1 bln dolarów w roku 2022, a za 10 lat do ponad 1,5 bln dolarów. Zadłużenie wówczas może wynosić 30 bln dolarów. W konsekwencji gospodarka będzie rosła o 3 proc, wolniej, niż gdyby nie było zadłużenia, a gospodarstwo domowe będzie miało o 4 tys. dolarów mniej rocznie, niż gdyby zadłużenia nie było.

Tempo wzrostu gospodarki, a więc i deficyt, zależy również od wysokości stóp procentowych, czyli od Federalnej Rezerwy. Bank jak wiadomo zaczyna powracać do normalności, czyli bardziej rygorystycznej polityki monetarnej, i będzie mieć nowego szefa Jerome’a Powella (jeśli zostanie zaakceptowany przez Senat). Postrzegany jest jako kontynuator ostrożnej linii Janet Yellen, ale jego karty są wciąż nieodkryte.

Kto za, kto przeciw

Donald Trump zapowiedział, że chce, aby ustawa o nowych podatkach była przyjęta przed Świętem Dziękczynienia (23 listopada). Nikt nie wierzy, że będzie to możliwe, ponieważ projekt ma multum newralgicznych i kwestionowanych założeń. Projekt reformy podatkowej Ronalda Reagana został ostatecznie podpisany po 10 miesiącach dyskusji i poprawek. Obecnie, chociaż niektóre idee znajdują poparcie nawet u Demokratów (na przykład obniżka podatków dla firm, ponieważ ma poprawić ich konkurencyjność), a Republikanie posiadają większość w obu izbach Kongresu, poparcie dla całego projektu wcale nie jest pewne.

Silny sprzeciw budzi likwidacja ulg stanowych i lokalnych. Nie podoba się również projekt obniżenia o połowę (do progu 500 tys. dolarów) wartości kredytów mieszkaniowych, które pozwalają na odpisywanie odsetek od podstawy podatków.

Zdaniem Krajowego Stowarzyszenia Budowniczych Domów zniszczy to rynek, bo zbije ceny domów i ukarani zostaną ci, którzy już się zapożyczyli. Innym kontrowersyjnym punktem jest projekt 20-proc. podatku na transakcje ponadgraniczne. Ma to ukrócić nadużywanie zasady ceny transferowej, czyli proces samodzielnego ustalania cen towarów i usług przez firmy tak, aby uzyskać najniższą podstawę do opodatkowania, tymczasem ceny te powinny być zbliżone do obowiązujących na wolnym rynku. W praktyce może to zdezorganizować łańcuchy dostawcze dużych wielonarodowych firm.

To zaledwie pierwsze kontrowersje, ale nie jedyne — jak tweetował sam prezydent, lobbyści już szturmują Kongres w nadziei zmian tych zalożeń, które nie odpowiadają ich klientom.

Projekt ma wreszcie także przeszkody formalne. Republikanie w Senacie, gdzie projekt będzie dyskutowany i głosowany, mają większość, ale niewystarczającą, by postępować zwykłą ścieżką (wymaga ona 60 głosów, a Republikanie mają 52). Dlatego chcą skierować projekt na tory tak zwanego procesu rekoncyliacyjnego, gdzie wystarcza zwykła większość 51 głosów. Procedura ta wymaga jednak specjalnych okoliczności, między innymi zgodności z przyjętymi założeniami budżetowymi (przyjętymi niedawno przez izbę niższą w formie, która sprzyja zakładanym cięciom podatkowym) oraz tzw. zasadami Byrda, które mogą nie tylko narzucić pułap 1,5 bln dolarów deficytu w ciągu najbliższej dekady, ale także przynieść taki efekt, że za 10 lat stawki podatkowe dla przedsiębiorstw powrócą do poziomu 35 proc.

Autor: Anna Wielopolska