Wyższy cel, integracja interesariuszy, świadome przywództwo i kultura. To wszystko ma być warunkiem budowy silnych przedsiębiorstw, a jednocześnie tworzenia przyjaznego środowiska dla całej ludzkości. Dlaczego zatem kapitalizm z powodzeniem konstruuje się również na czymś całkiem przeciwnym?


– W długiej historii ludzkości żadne inne dzieło człowieka nie miało większego i szybszego pozytywnego wpływu na tak wielu ludzi niż gospodarka wolnorynkowa. Kapitalizm jest niewątpliwie najwspanialszym systemem promującym innowacyjność i współpracę, jaki kiedykolwiek istniał – przekonują John Mackey, współzałożyciel amerykańskiej sieci ze zdrową żywnością Whole Foods Market (kupionej w sierpniu tego roku przez Amazona), oraz Raj Sisodia z organizacji Conscious Capitalism, autorzy wydanej właśnie w Polsce książki „Świadomy kapitalizm. To się opłaca”. Przyznają jednocześnie, że choć tylko ten system promuje demokrację, w kapitalistycznych krajach ludzie są bardziej zadowoleni z życia, a przedsiębiorcy są prawdziwymi bohaterami gospodarki, tworząc postęp w biznesie i społeczeństwie, kapitalizm nie cieszy się dziś zbytnim szacunkiem intelektualistów ani miłością mas. A przedsiębiorców oskarża się o działanie oparte wyłącznie na egoizmie i chciwości.

Dlaczego tak się dzieje

Zdaniem autorów główną przyczyną jest konsekwentne odchodzenie przedsiębiorstw (ale również naukowców, akcjonariuszy i wreszcie samych pracowników) od źródeł współczesnego kapitalizmu. Jego twórca Adam Smith dostrzegał motywację człowieka do działania – egoizm, ale również, a może przede wszystkim – moralność oraz dążenie do wyższych celów. Poglądy Smitha na etykę zostały jednak w dużej mierze zignorowane i kapitalizm rozwinął się w skarlałej formie, pozbawiony humanistycznej części swojej tożsamości, co skwapliwie wykorzystali kiedyś marksiści, a dziś – zwolennicy tzw. trzecich dróg i pośrednich, wolnorynkowo-socjalistyczych, „lewackich” systemów.

To, że wolnorynkowe reguły, a konkretnie – skutki ich działań – zaczęły budzić społeczny sprzeciw, autorów książki nie dziwi. I nie chodzi jedynie o punkt krytyczny, którym okazał się 2008 rok. Większość ludzi bardziej niż kolejne skandale dotyka to, że (jak w USA) płace szeregowych pracowników pozostają niezmienione od dziesięcioleci, a w 2010 roku stosunek płac dyrektorów generalnych do średniej płacy w firmie wynosił 325:1. Nic dziwnego, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat średni poziom zaangażowania pracowników w Ameryce w pracę pozostaje na poziomie 30 proc. lub mniej, tyle samo pozostaje wrogo nastawionych do swoich pracodawców.

Reklama

Choć te przykłady dotyczą Stanów Zjednoczonych, problemy związane z nierównościami są globalne. Nierównowaga w dystrybucji pozytywnych efektów działania kapitalizmu wynika z pogłębiającego się przez lata przekonania, że warunkiem rozwoju jest dążenie do maksymalizacji zysków. Doprowadziło to przedsiębiorców do koncentrowania się na finansowym bogactwie inwestorów oraz podporządkowania temu celowi absolutnie wszystkiego. Mimo to coraz częściej osiągają oni biznesową klęskę. Co więcej, komunikat liderów, że będą dążyć do maksymalizacji zysków, wpływa na pracowników, którzy chcą pracować jak najmniej, zarabiając jak najwięcej. Dostawcy również maksymalizują zyski, minimalizując koszty, a rządy i społeczności lokalne chcą wyciągnąć od firmy, ile się da. Niszczy to zdolność ludzi do tworzenia wartości dla siebie nawzajem, a w efekcie – satysfakcji z pracy.

Autorzy o fatalną kondycję kapitalizmu oskarżają nawet naukowców. Klasycy formułowali teorie na podstawie spostrzeżeń, że przedsiębiorstwa odnoszące sukcesy zawsze przynosiły zyski, a ludzie, którzy stali na ich czele, zawsze dążyli do tego celu. Bez tego nie było konkurencyjności, inwestycji. Friedmanowski mit, że maksymalizacja zysków jest jedyną odpowiedzialnością przedsiębiorstwa, poczynił ogromne szkody reputacji kapitalizmu – twierdzą Mackey i Sisodia.

Podobne skutki ma krótkoterminowy horyzont inwestorów. W USA średni czas trzymania akcji wynosi poniżej roku (w latach 60. XX wieku było to osiem lat). W sytuacji gdy w przeciętnej amerykańskiej spółce publicznej 75 proc. opcji na akcje trafia do rąk paru dyrektorów najwyższego szczebla, mają silną motywację do tego, by krótkookresowo podnieść ceny akcji na giełdzie. Są też zakładnikami inwestorów godzących się na wysokie pensje menedżerów, którzy przynoszą im krótkotrwałe, ale wysokie zyski.

Jak naprawić sytuację

Co miałoby, zdaniem autorów, tę pogoń za krótkotrwałym zyskiem odwrócić? Jedynie powrót do korzeni kapitalizmu, zgodnie z narracją, że celem przedsiębiorstwa jest poprawa jakości naszego życia i tworzenie wartości dla udziałowców. Ewoluujący stale model biznesu miałby się opierać na czterech kluczowych założeniach: wyższym celu, integracji interesariuszy, świadomym przywództwie, kulturze oraz zarządzaniu. Nie mylmy go jednak ze społeczną odpowiedzialnością biznesu, która – według autorów – opiera się na błędnym przekonaniu, że struktura biznesu jest u podstaw skażona, a zajmowanie się filantropią oraz wdrażanie projektów społecznych i ekologicznych ma polepszyć reputację firmy lub stać się argumentem ochrony przed potencjalną krytyką.

Czym ma być zatem świadoma firma? Jak górnolotnie wyjaśniają: ma „prawdziwie i szczerze troszczyć się o swoich klientów, postrzegając ich nie jako konsumentów, ale konkretnych ludzi, traktować otaczających ją ludzi jako zasób, zapraszać dostawców do rodzinnego kręgu i traktować ich z taką samą troską i miłością jak klientów i pracowników, a konkurentów nie jako wrogów, których należy pokonać, ale jako nauczycieli”.

To da się jednak osiągnąć wyłącznie dzięki świadomym przywódcom – empatycznym, zdolnym do wywierania pozytywnego wpływu na świat, a przede wszystkim – do wytworzenia świadomej kultury organizacyjnej, w której pracownicy są traktowani jako cenny zasób i są zarządzani w sposób zdecentralizowany. Największe szanse na tworzenie takich firm, a tym samym bycie motorem zmiany filozofii działania kapitalizmu, mają millenialsi. To najbardziej świadome społecznie pokolenie od lat 60. ubiegłego wieku, które chce pracować, by żyć, a nie odwrotnie, w zgodzie z wyznaczonym celem.

Nowy model kapitalizmu ma się opierać głównie na kompromisie między interesariuszami. Konkretnie? Różnice w pensjach między szeregowymi pracownikami a zarządem muszą być ograniczone, wolontariat i filantropia nie mogą być zwyczajowym przymusem, dostawcy muszą być nagradzani za spełnianie wymogów etycznych i środowiskowych. A inwestorzy – otrzymywać zwrot za inwestowanie w długookresową wartość, a nie krótkoterminowe zyski. Chodzi o to, by cele i wartości firmy przyciągały i inspirowały odpowiednich pracowników. To prowadzi wprost do innowacji i doskonałej obsługi klienta, co z kolei przekłada się na zwiększenie udziałów w rynku i wyższe przychody oraz zyski, a w końcu na wycenę akcji. Trzeba tylko wyjść poza schematy myślenia, że każda grupa interesariuszy ma odmienne, wręcz sprzeczne cele, ale że firma funkcjonuje jak organizm.

Koncepcje świadomej firmy

Te idee nie są jednak niczym nowym. Wbrew temu, co twierdzą Mackey i Sisodia, na podobnych założeniach opierają się idea odpowiedzialności (społecznej) biznesu, koncepcja Triple Bottom Line Johna Elkingtona (jednoczesny sukces ekonomiczny, społeczny i środowiskowy), kapitalizm wartości wspólnej Michaela Portera i Marka Kramera, czy B Corporation (spółki pożytku publicznego). W Polsce autorem podobnej koncepcji (firmy-idei) jest prof. Jerzy Hausner. Wszystkie te idee opierają się na kluczowym argumencie, że odpowiedzialność, czy – jak wolą Mackey i Sisodia – świadomość, jest de facto biznesową (a przy okazji społeczną) inwestycją, która w dłuższym okresie przynosi również zyski finansowe. I to wyższe od przeciętnych.

Świadome firmy mają się bowiem rozwijać szybciej od konkurentów przez powiększanie rynku, a także odbieranie udziałów mniej świadomym firmom. Podawane przez Mackeya i Sisodię statystyki (np. Great Place to World Institute czy organizacji Ethisphere publikujących listę najbardziej etycznych firm na świecie) mają pokazywać, że najlepsi pracodawcy oraz firmy wykazujące się wysokim poziomem obywatelstwa korporacyjnego i ładu korporacyjnego mają lepsze rezultaty niż średnia mierzona dla indeksu S&P 500 (średnio o 7,3 proc. rocznie). Świadome firmy „zyskują reputację, przyciągają lojalnych klientów, zaangażowanych pracowników, dostawców i cieszą się większą akceptacją społeczną, co pozwala im więcej zarabiać i uzyskiwać wyższą cenę rynkową w stosunku do osiąganych zysków. Mniej wydają na marketing i rekrutację, mają niższą rotację pracowników.”

Przykładami takich firm mają być należąca do Mackeya Whole Foods Market oraz Patagonia, Eaton, Tata Group, Google, Starbucks, UPS, Twitter oraz „zorientowany na służenie innym” Amazon, a także koncentrujący się na tworzeniu „kolejnych szaleńczo wspaniałych rzeczy” Apple.

Nie wiadomo dokładnie, co kierowało autorami książki, że podali takie właśnie przykłady już „uświadomionych” przedstawicieli kapitalizmu, ale tym samym obnażyli słabość własnej argumentacji. Po pierwsze dlatego, że brakuje, niestety, przekonującego dowodu, że bycie firmą holistycznie odpowiedzialną i uczciwą wobec wszystkich faktycznie się finansowo opłaca. Wszelkie zestawienia i przeznaczone dla takich podmiotów fundusze opierają się bowiem na wybranych wskaźnikach.

W praktyce nie da się wychwycić mechanizmów, które doprowadziły na przykład do katastrofy BP w Zatoce Meksykańskiej (uznawanej wcześniej za firmę odpowiedzialną społecznie!) czy do oszustwa Goldman Sachs przy sprzedaży instrumentów CDO. Co ciekawe, to właśnie ten ostatni opracował kilka lat temu model inwestycyjny, w którym analiza kwestii środowiskowych, społecznych i ładu korporacyjnego jest brana pod uwagę przy wyliczaniu szansy odniesienia sukcesu rynkowego przez firmę w długim okresie. Analitycy banku wykazali, że akcje przedsiębiorstw z różnych sektorów, które w „zbalansowany” sposób były odpowiedzialne społecznie, w ciągu dwóch lat przewyższyły średnią rynkową o 25 proc., a bezpośrednich konkurentów – o 75 proc. Rzecz w tym, że ten balans dla każdej firmy może oznaczać co innego. Tak jest w przypadku uznanych przez autorów książki za świadome Google’a, Starbucksa i Amazona, które unikając w agresywny sposób płacenia podatków i łamiąc zasady uczciwej konkurencji, mają środki na innowacje oraz ściąganie najlepszych pracowników. Odbywa się to jednak kosztem innych grup interesariuszy. I jest to, tu zgadzam się w pełni z autorami książki, z całą pewnością, bardzo świadoma strategia…

Autor: Magdalena Krukowska