Prezydent powtarzał, że kolonializm jest przeszłością i że relacje muszą polegać na „prawdziwym partnerstwie”. Obiecując pomoc w „dostosowaniu do wymogów nowoczesności”, Macron zapowiedział fundowanie stypendiów, przede wszystkim dla dziewcząt.

Twierdząc, że „nie ma już polityki afrykańskiej Francji”, przywódcom afrykańskim pozostawił sprawę wyjścia czy pozostania przy obecnej walucie, opartej na euro i podtrzymywanej przez Paryż. Zasugerował zmniejszenie pomocy wojskowej i wezwał do unowocześnienia struktur politycznych i umocnienia demokracji.

Przyznając, że francuski kolonializm popełniał zbrodnie w Afryce, prezydent wskazał również na winy afrykańskie – od handlu niewolnikami, poprzez klientelizm i korupcję.

Jego wypowiedzi przyjęte zostały niejednoznacznie. Francuscy i afrykańscy komentatorzy odnajdywali w nich „stary paternalizm” i „wyłączną troskę o interesy Francji”.

Reklama

Obserwatorzy są bardzo sceptyczni, jeśli chodzi o podsumowanie środowego szczytu w Abidżanie, po którym Macron zapowiedział serię kroków zmierzających do ukrócenia handlu migrantami w Libii i ułatwienia im opuszczenia tego kraju.

Założyciel i prezes stowarzyszenia Partenariat Eurafricain Joel Broquet wzywa do ostrożności w ocenie, gdyż „za długo powtarzano, że wszystko musi się zmienić, po czym kontynuowano starą śpiewkę”.

Przyznaje jednak, że prezydent jasno powiedział, iż kolonializm to już przeszłość, „i w ten sposób ustawia stosunki Francji z Afryką francuskojęzyczną na płaszczyźnie rzeczywistości”.

„Macron, i tu widać jego liberalne podejście, przyjmuje do wiadomości, że Afryka przestała być domeną zarezerwowaną dla Francji, która jest dziś tam tylko jednym z licznych konkurentów” – precyzuje.

Francuzi mają nadzieję, że będzie się liczyć kapitał historyczny i uczuciowy, jaki mają w Afryce, ale wiedzą, że nie utrzymają tam pozycji dominującej – podsumowuje Broquet.

Pod koniec XX stulecia twierdzono, że jeżeli Francja może mieć jeszcze pretensje do statusu wielkiego mocarstwa, to wyłącznie dzięki wpływom w Afryce francuskojęzycznej. Dzięki swym inwestycjom, wymianie handlowej, współpracy wojskowej, jak i układom z przywódcami byłe mocarstwo kolonialne zachowywało decydujący głos na Czarnym Kontynencie.

„Specjalne” stosunki polityczne Francji z Afryką polegały na powierzeniu zasadniczej roli sieciom pozadyplomatycznym, takim jak służby specjalne i przedsiębiorstwa, głównie wielkie koncerny, wśród których najważniejsze było państwowe przedsiębiorstwo naftowe Elf, zwane „mocodawcą królów”. Dochodziły do tego bezpośrednie ingerencje Paryża w wewnętrzne sprawy byłych kolonii.

Francuscy przywódcy finansowali mało demokratycznych afrykańskich władców, a ci odsyłali im część środków, które służyły finansowaniu francuskich partii. Te układy nazwane zostały „Francafrique”, jak brzmiał tytuł książki, w której zostały ujawnione w 1998 roku. Do dziś używa się tego terminu w krytycznych ocenach polityki afrykańskiej Francji.

W czasach, gdy Francja „w Afryce mogła wszystko”, kontynent był w głębokim zastoju gospodarczym. Paryscy politycy, jak i francuscy przedsiębiorcy „przegapili” moment przełomu, który dostrzegli i wykorzystali inni – oceniał przed podróżą prezydenta komentator dziennika ekonomicznego „Les Echos”.

Według raportu OECD w latach 2015-2016 Francja była dopiero na szóstym miejscu wśród państw inwestujących w Afryce. Pierwszą pozycję zajmują Chiny, które zainwestowały w tym okresie 38,4 mld dolarów. Francję wyprzedzały nie tylko USA, ale nawet Maroko i Włochy, które są największym inwestorem europejskim.

Znawczyni spraw afrykańskich mecenas Marie-Pierre Poulain jest przekonana, że „inni okazują się w biznesie lepsi od Francuzów”, a konkurencja jest duża, bo o wpływy ścigają się "wszyscy, od Chińczyków do Turków".

Dyrektor stowarzyszenia Equilibres et Populations Robert Toubon zwraca uwagę na „całkowicie inny, niż w przypadku jego poprzedników, ton wypowiedzi” prezydenta Macrona. „Ta odnowa jest na razie werbalna, ale wszystko zaczyna się od słów” – dodaje.

Jego zdaniem to, że prezydent przyznaje, iż jego kraj popełniał w Afryce błędy, a nawet zbrodnie, pozwala mu postawić afrykańskich rozmówców przed odpowiedzialnością i przypomnieć im, że niewolnictwo zawsze rozpoczynało się w samej Afryce, że to najpierw Afrykańczycy sprzedawali Afrykańczyków, raz Arabom, raz Europejczykom. „A dziś okrutni przemytnicy, rabujący, zabijający ludzi, tak samo jak handlarze niewolników, to też Afrykańczycy” - dodaje.

Macron, jak zwraca uwagę Toubon, „nie chce się mieszać do demokracji”, ale kładzie nacisk na to, że „demokracja jest Afryce konieczna”. Jego zdaniem problem leży w tym, że struktura społeczna w Afryce zbudowana jest na lojalnościach plemiennych, wiejskich, rodzinnych. „I nawet jeśli wybory dobrze przebiegają, co nie jest regułą, to źle się kończą, bo zwycięski klan na wszystko kładzie łapę” - dodaje.

Broquet w rozmowie z PAP przypomniał w dygresji o „bardzo ważnej roli, jaką spełnia w Afryce ponad 2 tys. polskich misjonarzy”. I zacytował swego rozmówcę z Kamerunu, który stwierdził: „nie można mówić, że nic nie działa dobrze w Kamerunie, bo działają tam polskie zakonnice, które dają pracę mieszkańcom, uprawiając sady i warzywniki”.

Z Paryża Ludwik Lewin (PAP)