Niektórzy naukowcy uważają, że ludzie nie potrafią znieść przerażającej prawdy na temat skali zniszczeń, jaką spowodowali w środowisku naturalnym. Dlatego prawda powinna być nieco złagodzona, tak, aby jej odbiorcy nie stracili nadziei niezbędnej do działania. Naukowcy ci powinni jednak zacząć słuchać psychologów i przestać poprawiać prawdę – pisze Mark Buchanan.

W tym roku dziennikarz David Wallace-Wells przebadał niektóre z najbardziej ekstremalnych konsekwencji zmian klimatu, włączając w to załamanie się bezpieczeństwa żywnościowego, ciągłe wojny oraz wysokie temperatury, w wyniku których miasta stałyby się nie do zamieszkania. Jak można było się spodziewać, klimatyczni sceptycy byli oburzeni artykułem Wallace-Wellsa. To co jednak zaskakujące, byli nim oburzeni także niektórzy naukowcy. Dlaczego? W ich opinii Wallace-Wells niepotrzebnie wystraszył ludzi. „Najbardziej motywujące emocje to obawa, zainteresowanie oraz nadzieja”. Tymczasem strach – jak argumentowali – może demotywować.

Czy to prawda? Niezupełnie. W swoim ostatnim badaniu psycholog Daniel Chapman oraz jego współpracownicy argumentują, że takie przekonanie oparte jest na uproszczeniu, jak emocje wpływają na nasze działania. Emocje bowiem nie są jak guziki, które po naciśnięciu uruchamiają określone zachowanie. Raczej jest tak, że emocje oddziałują w bardziej subtelny sposób, przywołując pewne informacje w naszej pamięci lub wpływając na to, jak możemy postrzegać kolejne informacje. W efekcie jest mało prawdopodobne, aby jakakolwiek prosta recepta na perswazję w obszarze emocji była skuteczna i przyniosła pożądany efekt.

Znalezienie sposobu na komunikację jest tutaj kluczowe, ponieważ sytuacja związana z zagrożeniem dla środowiska może rozwinąć się w wielu niebezpiecznych kierunkach. Na przykład badacze z Niemiec donosili ostatnio, że populacje latających insektów w niektórych z 63 chronionych stref zmniejszyły się o 75 proc. w ciągu ostatnich kilku dekad, bez wyraźnego powodu. Jeśli – tak jak uważają ekolodzy – obrazuje to szerszą sytuację wśród populacji insektów, wówczas duży komponent biosfery, od której zależymy, może się załamać na naszych oczach. Pomimo że przyczyna nie jest pewna, wydaje się prawdopodobne, że powodem tych zmian jest szeroko rozpowszechnione stosowanie pestycydów oraz niszczenie naturalnych przestrzeni. Jeden z ekologów interpretował badania niemieckich naukowców jako dowód na to, że znajdujemy się na ścieżce do ekologicznego Armagedonu. Niewątpliwie nie jest to przesada, odkąd ok. 80 proc. dzikich roślin zależy od zapyplania przez insekty, a w przypadku 60 proc. ptaków insekty stanowią ich główne pożywienie.

W jaki sposób zatem przekazać ludziom wyniki badań niemieckich naukowców? W jednym z wywiadów Daniel Chapman twierdzi, że byłoby dużym błędem byłoby pomijanie najbardziej przerażających aspektów informacji tylko dlatego, że odbiorcy mogliby nie chcieć o nich słyszeć. To co mogłoby być pomocne, to zawarcie dodatkowych informacji o tym, w jaki sposób odbiorca mógłby odnieść się do nich osobiście i jak mógłby zareagować, wprowadzając zmiany w swoim życiu. Ludzie dbają w większym stopniu o te sprawy, których konsekwencje są odczuwalne lokalnie, zarówno pod względem czasu jak i geografii. Jeśli zatem potencjalne reperkusje istnieją, to w komunikacji powinno się je podkreślać.
Dla amerykańskich czytelników „ekologiczny Armagedon” może wydawać się czymś odległym, tak samo jak kwestia insektów w Niemczech. Jednak z badań wynika, że z podobnymi problemami mogą zmagać się takie stany, jak Kalifornia, Iowa oraz Nebraska, a to z kolei mogłoby mieć negatywne konsekwencje dla rolnictwa. Dodatkowo ludzie potrzebują pewnego poczucia sprawstwa: strategiczne zmiany w polityce rolnictwa oraz pewne praktyki mogłyby pomóc insektom zwiększyć populację.

Reklama

Daniel Chapman wspomniał również o jednej, być może najważniejszej rzeczy – o autentyczności. Ludzie chcą być traktowani z szacunkiem oraz otrzymywać zbalansowaną informację. Jeśli zaś poczują, że chce się im coś sprzedać, to zwyczajnie się odwrócą. Oczywiście wyważone informacje nie zmienią nastawianie najbardziej zideologizowanych czytelników, ale są oni w mniejszości. „Znacznie większa część opinii publicznej jest albo niezainteresowana, nieświadoma lub zalewana zbyt dużą liczbą innych informacji” – uważa Chapman.

Ludzie są w stanie poradzić sobie z przerażającymi informacjami, nie trzeba ich łagodzić, pod warunkiem, że pokaże się im, jak może to wpłynąć na ich życie oraz co mogą zrobić, aby temu przeciwdziałać.

>>> Czytaj też: Zaskakujące wyliczenia: auta elektryczne w Chinach zwiększą emisję gazów cieplarnianych