Nie trzeba być geniuszem biznesu, by wiedzieć, że na kontrabandzie można zarobić. Ze Wschodu płynie więc do Polski rzeka nielegalnych papierosów.
Masyw Laworty na pograniczu Bieszczad i Gór Sanocko-Turczańskich. Stromy, mocno zalesiony stok z drzewami wysokimi na kilkanaście metrów. Samolot tkwił w ich gałęziach. Pierwsi dostrzegli go robotnicy leśni. Policjanci z pomocą strażaków przeszukali wrak, ale nic w nim nie znaleźli. Awionetka była pusta. Półtora miesiąca później, na początku listopada 2017 r., kiedy przy pomocy specjalistycznej grupy ratownictwa wysokościowego z Krosna ściągnięto ją na ziemię i przewieziono na policyjny parking, zbadano ją ponownie. Tym razem dokładniej. Samolot nie miał żadnych znaków identyfikacyjnych, a wykryte w nim ślady linii papilarnych okazały się bezużyteczne – uszkodziła je piana gaśnicza użyta przez strażaków podczas ściągania Gawrona z drzew. Bo jedyne, co udało się ustalić ponad wszelką wątpliwość, to właśnie to, że był to polski samolot typu Gawron.
Nieco później okazało się, że został on wyprodukowany równo pół wieku temu i aż do 2004 r. był zarejestrowany w Polsce. Potem sprzedano go na Łotwę. Podkarpaccy policjanci poprosili więc łotewskie władze, by pomogły w ustaleniu, do kogo należy awionetka. Z tym może być jednak kłopot, bo wszystko wskazuje na to, że należała do przemytników. Świadczy o tym nie tylko brak znaków identyfikacyjnych, ale też specjalne, charakterystyczne mocowania w środku. Tak też uważa nadleśniczy z Ustrzyk Dolnych, który już kilka dni po znalezieniu awionetki za bardzo prawdopodobną hipotezę uznał, że to należąca do ukraińskich przemytników maszyna, którą od pewnego czasu obserwowała Straż Graniczna.
Na razie to tylko hipoteza. Tak samo jak niepotwierdzone są podejrzenia, jaki towar mógł być w niej ukryty. Ale nikt by się nie zdziwił, gdyby okazało się, że samolot służył przemytnikom. I że leciały nią ukraińskie papierosy.
Reklama