Ten okołoświąteczny czas jest jednak wyjątkowy, bo zamiast memów z wkurzonym kotem i Obamy w czapce renifera po mediach społecznościowych rundki robi Sławoj Žižek. Filozof ten, przenikliwy, acz ekscentryczny, tym razem macha rękami i drapie się w nos w temacie Świętego Mikołaja. A konkretnie w sprawie następującej: że nieistnienie Mikołaja niekoniecznie ma jakikolwiek wpływ na istnienie Mikołaja.
ikona lupy />
Karolina Lewestam / Dziennik Gazeta Prawna
Oto, co Žižek ma na myśli: dorośli (w przeważającej większości) w Mikołaja nie wierzą wcale – co nie przeszkadza im działać tak, jakby byli przekonani, że on naprawdę jest. Robią podziwu godny pokaz absolutnej wiary w brodatego wyzyskiwacza elfów, z emfazą opowiadając dzieciom o jego reniferach, o masach prezentów, o podniebnej podróży wigilijnej w saniach. Z kamiennymi twarzami dyktują pociechom adres na biegun północny i niosą wraz z nimi list do skrzynki.
Dzieci jednakowoż bywają dość bystre i w pewnym momencie czy to ze względu na skrawek „mikołajowego” papieru do pakowania odkrytego w śmieciach, czy to odkrywszy w szafie dobra, które potem pokazują się pod choinką, nagle poznają smutną prawdę: ten facet w centrum handlowym w czerwonym płaszczu to żaden święty, ale zwykły szary Polak, Andrzej, Marian lub Krzyś, który dorabia do pierwszego, przyklejając sobie do twarzy watę higieniczną. I co robią uświadomione nagle dzieci? Najczęściej nic. Nadal piszą listy, czekają na Mikołaja, cieszą się, bo to czy owo im dał właśnie „Mikołaj”. W końcu tak mówią rodzice, więc pewnie im na tym zależy, prawda? Kto by wkładał tyle bezsensownej robocizny w ten teatr, gdyby nie uważał, że to absolutnie kluczowe, żeby wszyscy afirmowali istnienie świętego? I nagle mamy sytuację pozornie paradoksalną: dorośli nie wierzą, ale udają, że wierzą, ze względu na dzieci; dzieci nie wierzą, ale udają, że wierzą, ze względu na dorosłych.
Reklama