Amerykańska reforma podatkowa nie odzwierciedla idei kształtowania gospodarki. Jest reformą polityczno-wyborczą. Największą od 30 lat, ale bez ambicji ukierunkowania rozwoju.

Prezydent Donald Trump ma pierwsze duże legislacyjne osiągnięcie swej prezydentury – tak jak obiecał, Amerykanie dostali pod choinkę nowe, niższe stawki podatkowe. Ustawa przyjęta w grudniu przez Kongres wprowadza największe zmiany w systemie podatkowym od 1986 roku. Ale jest kontrowersyjna.

Zmniejsza stawkę podatku dla przedsiębiorstw z 35 do 21 procent i wprowadza całą gamę zmian tak w podatkach indywidualnych, jak i dla biznesu. Tym samym jednak zwiększa deficyt państwa o 1,5 biliona dolarów – to średnia z różnych kalkulacji. Co implikuje, że musi zostać przeprowadzona także reforma po stronie wydatków rządu, jak zapowiadają Republikanie, wydatków na programy pomocy społecznej. To, jak głęboka będzie to reforma jest uzależnione od tego, jak dzięki cięciom podatków wzrośnie gospodarka i obniży się deficyt. Szacunki są głęboko rozbieżne.

Wygrywają bogaci

Wygrywają bogate przedsiębiorstwa i ludzie, jak np. Donald Trump. Nie mniej czterech na pięciu podatników będzie płacić mniejsze podatki od 2019 roku – obliczyli analitycy think-tanku Tax Policy Center.

Reklama

Największym echem odbiło się zmniejszenie stawki podatku dla przedsiębiorstw – z 35 do 21 procent. Inne zmiany, jak tymczasowa ulga podatkowa od wydatków kapitałowych umożliwiająca łatwiejsze odpisy podatkowe także obniżą wysokość odprowadzanych w przyszłym roku przez firmy podatków. Szacunki mówią, iż natychmiastowe wydatki na nietrwałe wyposażenie pozwolą firmom zaoszczędzić 32,5 mld dolarów w 2018 roku.

Najwięcej zyskują amerykańskie giganty: Amazon, Google, Facebook, które na podatkach w 2018 r. zaoszczędzą łącznie 4,5 mld dolarów. Korzyści nie rozkładają się po równo – niektórzy będą musieli płacić więcej.

Inna głośna zmiana dotyczy tzw. repatriacji zysków. Jak dotąd, duże ponadnarodowe korporacje amerykańskie miały prawo odraczać spłatę 35-proc. podatku od zysków poza granicami USA, dopóki nie sprowadzą tych zysków do kraju. Zgodnie z przyjętą ustawą chomikowana zagranicą zarobiona gotówka będzie opodatkowana stawką 15,5 proc., a aktywa niepieniężne 8-proc. W przyszłości podatek dochodowy od osób prawnych będzie obciążał głównie działalność krajową, choć planowane są środki uniemożliwiające firmom przenoszenie zysków zagranicę.

Inny znamienne zapisy ustawy to poprawka, która zdaniem Republikanów zastopuje system ubezpieczeń zdrowotnych Obamacare, którego jak dotąd nie udało się rozmontować. Poprawka znosi kary za niewykupywanie ubezpieczeń zdrowotnych (prawie 695 dolarów od osoby), co, jak mają nadzieję Republikanie, zmusi Demokratów do negocjacji i przyjęcia zmian w systemie.

Zniknie także „amerykańskie Serengeti” jak ekolodzy nazywają dzikie rejony Alaski. Senator Lisa Murkowski reprezentująca ten stan wygrała poprawkę umożliwiającą odwierty naftowe na terenach dotąd objętych ochroną – chodziło o możliwość zwiększenia dochodów stanu borykającego się z deficytem.

Republikanie podkreślają, że na ustawie skorzysta 95 procent podatników (5 procent będzie płacić wyższe podatki — zarabiający ponad 100 tysięcy dolarów rocznie i posiadający drogie nieruchomości w regionach z wysokimi lokalnymi podatkami jak Nowy Jork czy Kalifornia). Problem w tym, że dla najniżej uposażonych korzyści te będą ledwie zauważalne – średnio 1,6 proc. 1 proc. najbogatszych otrzymał cięcia o średniej wartości ponad 55 tysięcy dolarów lub nawet 4,6 procenta dotychczasowych stawek.

Co więcej, w 2027 roku większość Amerykanów będzie płaciła wyższe podatki niż dotąd, ponieważ ustawa znosi wiele ulg, natomiast niższe podatki są tylko tymczasowe, do roku 2026.

Ustawa eliminuje wiele ulg, ale wprowadza nowe, korzystne ścieżki dla właścicieli biznesu, w tym dopisana niemal w ostatniej chwili ulgę dla inwestorów na rynku nieruchomości.

Wojny handlowe i powiększony deficyt

Ustawa nie jest oczekiwaną reformą systemu, która miałaby uprościć bizantyjsko zawiły, pełen ulg i wyjątków system. Nie jest też obiecaną pomocą dla milionów Amerykanów, bo, jak określił to jeden z dziennikarzy, „wyborcy głosowali na populizm, a dostali plutokrację”. Nie eliminuje także zachęt do tworzenia nowych miejsc pracy poza USA, czyli nie przysporzy obiecanych miejsc pracy na rynku krajowym.

Republikanie wprawdzie planują wprowadzenie innych środków aby zatrzymać miejsca pracy w USA, co jednak grozi ruiną łańcuchów dostawczych z innych krajów, de facto osłabiając efekt ulg podatkowych dla ponadnarodowych korporacji. Ponadto w 2027 r., kiedy ulgi odpisu kosztów wyposażenia wygasną, koszty dla firm wzrosną o 14 miliardów dolarów.

Najpoważniejszym jednak problemem, jaki ustawa tworzy jest perspektywa powiększenia deficytu budżetowego. USA jest już winne inwestorom i innym krajom 15 bilionów dolarów. I nawet przed wniesieniem obecnej ustawy do Kongresu tempo wzrostu gospodarczego i wydatków, według obliczeń niezależnego Kongresowego Biura Budżetowego, wskazywało, iż za 10 lat dług ten zwiększy się do 25 bilionów dolarów.

Ustawa podatkowa dodaje obecnie do tych wyliczeń 1-2 bln dol. (różne kalkulacje). Steven Mnuchin, sekretarz Skarbu, zapewniał że ustawa się samofinansuje, czyli że korzyści płynące z cięć podatkowych sfinansują zmniejszone wpływy do kasy państwa. Demokraci i media wprost zarzucają Mnuchinowi kłamstwo.

Konserwatywni ekonomiści, zwłaszcza ośmiu, którzy opublikowali list w tej sprawie, obstawali do niedawna, że cięcia pozwolą na wzrost amerykańskiego PKB o 3 procent PKB w ciągu dekady (lub 0,3 proc. rocznie). Jeden z nich, Robert Barro z Harvardu, poszedł nawet dalej twierdząc, że wzrost będzie na poziomie 7 procent.

3-proc. wzrost to także szacunki ministerstwa skarbu. Ekonomiści ze strony Demokratów, m.in. Jason Furman i Lawrence Summers, obaj także z Harvardu, udowadniają jednak, że szacunki konserwatystów są błędne, oparte na błędnych kalkulacjach i błędnej interpretacji literatury fachowej.

Ich zdaniem wzrost spowodowany cięciami będzie wynosił zaledwie 0,1 proc. rocznie, co wskazuje również Połączona Komisja Podatkowa Kongresu, zdominowana obecnie przez mających większość Republikanów (warto podkreślić, że detale różnic przedstawione przez Furmana i Summersa pokazują rzadko prezentowany tak jasno proces kalkulacji tego rodzaju prognoz).

Różnice wynikają między innymi z założenia, jakie czynią konserwatyści, iż niskie podatki sprokurują wzrost gospodarczej aktywności, czyli że firmy zainwestują zaoszczędzone pieniądze w nowe przedsięwzięcia. Firmy jednak nie mają takich planów — uzyskane oszczędności chcą przeznaczyć dla udziałowców.

Nie potrzebujemy pieniędzy

Tak jak głębokie są różnice kalkulacji, takie są też w ideologii. Konserwatywni ekonomiści za deficyt, jaki narósł od 1967 roku winią programy ochrony społecznej. Wydatki na te cele wzrosły w minionym półwieczu od 4,9 procenta do 13,2 procenta PKB, przy przychodach rządu na niezmienionym poziomie 17,8 proc. PKB (średnio przez 50 lat było to powyżej 17,4 proc.). Republikanie zapowiadają, jak ujął to spiker Paul Ryan, że „następnie skoncentrują się na ludziach, aby przywrócić ich z zasiłków do pracy”. Co przy stopie bezrobocia poniżej 5 procent może jednak nie przynieść znacznych oszczędności.

Nie potrzebujemy pieniędzy, napisał w komentarzu miliarder Michael Bloomberg, były burmistrz Nowego Jorku, nazywając ustawę „bilionową pomyłką”.

Szefowie wielkich firm dysponują gotówką dwukrotnie większą niż w 2001 roku – dziś to 2,3 bilionów dolarów. Dlatego nie pieniądze są, jego zdaniem, wyzwaniem dla Ameryki. Zasilenie edukacji, budowa infrastruktury, zmniejszenie nierówności społecznych i deficytu budżetowego to niezbędne Ameryce działania. Przyjęta ustawa nie tylko nie idzie w tym kierunku, ale wymienione problemy pogłębia. Powiększa bowiem deficyt. Zmniejszając opodatkowanie najbogatszych pogłębia nierówności. A eliminując specyficzne ulgi, które pomagały zbierać fundusze na cele edukacyjne, nie ułatwia dostępu do edukacji. Ale to filozofia Demokratów. Republikanie są zadowoleni.

Autor: Anna Wielopolska