Zarówno zmiany klimatyczne, jak i globalne trendy gospodarcze mogą wywrócić nasze życie do góry nogami. W przeciwieństwie do kilku czy nawet kilkunastu tysięcy uchodźców. Dlaczego więc cały czas obawiamy się nie tego, co trzeba?
Czego najbardziej się boimy? Z sondażu przeprowadzonego w 2017 r. przez amerykański PEW Research Center wynika, że nie stanu globalnej gospodarki – tylko 25 proc. z nas wyraża obawy z tego powodu. To mało w porównaniu z 88 proc. Greków, 72 proc. Hiszpanów czy 45 proc. Francuzów. Trochę większy lęk budzi w nas globalne ocieplenie – 42 proc. naszych rodaków wskazało zmiany klimatyczne jako powód do zaniepokojenia. Kiedy jednak porównamy to z 72 proc. Francuzów, 63 proc. Niemców oraz 59 proc. Brytyjczyków, to widać, że jesteśmy wyjątkowo odporni na wizję postapokaliptycznego świata.
Skoro istnieją problemy niebudzące w nas większego strachu, to muszą być i takie, których boimy się o wiele bardziej niż przedstawiciele innych krajów. Na pierwszy plan wysuwają się obawy związane z kryzysem uchodźczym. 60 proc. Polaków przebadanych przez PEW wyraziło zaniepokojenie z tego powodu. Pod tym względem należymy do najbardziej strachliwych narodów. Dla porównania tylko 22 proc. Szwedów, 28 proc. Niemców i 39 proc. Francuzów wyraża obawy w tej sprawie. A pamiętajmy, że mówimy o krajach, które w przeciwieństwie do nas przyjęły uchodźców i mają względnie duży odsetek mniejszości religijnych oraz etnicznych.
W Polsce nie istnieje problem z uchodźcami i nic nie wskazuje na to, aby w najbliższej przyszłości się pojawił. Nawet gdybyśmy zachowali się w końcu przyzwoicie i przyjęli ludzi uciekających przed wojną, biedą i prześladowaniami – tak jak kiedyś inni przyjmowali nas – nie wpłynęłoby to w żaden znaczący sposób na strukturę społeczeństwa polskiego ani na jego kulturę. Kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt tysięcy osób nie jest w stanie zmienić wielomilionowego kraju.

Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej

Reklama