Gospodarcza kolonizacja Europy Wschodniej jest prawdziwym problemem, ale nie z powodów, na które wskazuje gwiazda ekonomii Thomas Piketty. W tej sytuacji kraje Europy Wschodniej mogą i powinny być bardziej agresywne jeśli chodzi o opodatkowanie zagranicznych firm, a to może nie spodobać się Zachodowi - pisze felietonista Bloomberga Leonid Bershidsky.

Gwiazda ekonomii Thomas Piketty oraz jego pogląd, że państwa Europy Wschodniej znajdują się w posiadaniu bogatszych sąsiadów z Zachodu, pomogły partiom nacjonalistycznym z tej części Europy wysunąć postulat gospodarczej dekolonizacji. Przy czym argumenty Piketty’ego można łatwo obalić, ale istnieją inne, silniejsze.

U ubiegłym miesiącu Thomas Piketty na swoim blogu na serwerze francuskiego dziennika „Le Monde” argumentował, że członkostwo w Unii Europejskiej dla takich państw, jak Polska, Węgry, Czechy i Słowacja mogło nie być korzystne w ujęciu netto. Francuski badacz porównał odpływy netto z tych krajów z przypływami z Unii Europejskiej i okazało się, że kraje te więcej straciły niż zyskały. „Oczywiście ktoś może argumentować, że zachodnie inwestycje umożliwiły wzrost produktywności gospodarek, dzięki czemu każdy skorzystał” – napisał Piketty. „Ale liderzy państw Europy Wschodniej nie omieszkali przypomnieć, że inwestorzy wykorzystali swoją silną pozycję i utrzymali w tych krajach niskie wynagrodzenia oraz narzucili wysokie marże”.

W ubiegłym tygodniu węgierski ekonomista Zsolt Darvas w tekście dla thnink-tanku Breugel zebrał te twierdzenia, wskazując, że europejskie fundusze na konwergencję konceptualnie różnią się od zagranicznych inwestycji, gdzie inwestorzy mają prawo oczekiwać zysków. Poza tym odpływający z tych państw kapitał nie zawsze trafiał do krajów UE.

Darvas wskazał także, że zagraniczne inwestycje odegrały kluczową rolą jeśli chodzi o wzrost gospodarczy, zaś zagraniczne firmy w Europie Wschodniej, jak wynika z danych, płacą więcej niż lokalni przedsiębiorcy oraz w lepszy sposób traktują swoich pracowników.

Reklama

Zarówno Piketty jak i Darvas poruszają się wokół realnego problemu wschodnioeuropejskich gospodarek. Darvas wskazuje, że np. w Czechach w latach 2000-2017 aż 39 z 50 beneficjentów pomocy państwowej stanowiły zagraniczne firmy. Dla Darvasa to dowód na to, że czeskie władze dostrzegają wagę inwestycji zagranicznych dla wzrostu gospodarczego w tym kraju. Równie dobrze jednak można w tym miejscu wskazać na pewną polityczną ślepotę. Bo co jeśli zależność od zagranicznego kapitału bardziej szkodzi niż pomaga?

Duże odpływy zysków zagranicznych firm, o których pisze Piketty, mogą być po części wyjaśnione polityką podatkową krajów Europy Wschodniej. Z dwoma wyjątkami – Słowacji i Czech. Budżety tych państw w mniejszym stopniu zależą od podatku od przedsiębiorstw jeśli porównamy je ze średnimi wynikami krajów OECD. Słowacja i Czechy wykazują za to większą niż średnia OECD zależność budżetową od podatków konsumpcyjnych.

W przeciwieństwie do tego, co sugeruje Piketty, nie jest ważne, gdzie ostatecznie trafiają zyski firm w sensie geograficznym po tym, jak już zostaną zapłacone wszystkie podatki. Niemiecki miliarder, który jest właścicielem firmy, może swoje zyski ulokować na rachunku inwestycyjnym w raju podatkowym lub z powrotem je zainwestować w polską spółkę zależną, która zysk wypracowała. To co liczy się dla danego kraju, to jego zdolność do adekwatnego opodatkowania zysków tej firmy. Kraje Europy Wschodniej, rywalizując o inwestycje zagraniczne, zazwyczaj nie obciążają w zbyt dużym stopniu zagranicznych firm. Zaś biorąc pod uwagę fakt, że zagraniczne firmy przeważają w tych państwach (Piketty uważa, że odpowiadają za ponad połowę aktywów firm w Europie Wschodniej), to w firmy te w mniejszym stopniu zasilają państwowe budżety, infrastrukturę i sieć zabezpieczenia społecznego w Europie Wschodniej niż w swoich własnych ojczyznach. Zamiast tego mieszkańcy Europy Wschodniej, którzy zarabiają mniej niż na Zachodzie (ponieważ dzięki temu mogą przyciągać inwestycje) w większym stopniu niż firmy zasilają państwowy budżet w formie podatków konsumpcyjnych (w porównaniu do obywateli państw Zachodu, gdzie podatki konsumpcyjne odgrywają mniejszą rolę w budżecie niż na Wschodzie).

Widać zatem, że gospodarcza kolonizacja Europy Wschodniej jest prawdziwym problemem, ale nie z powodów, na które wskazuje Piketty.

Zatem to różnica pomiędzy podatkami, jakie firmy z Europy Zachodniej musiałyby płacić w swoich ojczyznach, a podatkami, które są płacone w Europie Wschodniej, powinna być porównana z wysokością środków UE przeznaczonych na konwergencję. Oczywiście trudniej jest to obliczyć niż odpływy kapitału netto. W tej sytuacji naturalne jest, że państwa z Europy Wschodniej chcą odzyskać część pieniędzy zagranicznych firm w formie podatków. Węgierski rząd podjął takie działania, wprowadzając specjalny podatek w branżach zdominowanych przez zagraniczny kapitał. Polski rząd również wprowadził dodatkowy podatek w bankowości, która w dużej mierze znajduje się w obcych rękach. Warszawa próbowała też wprowadzić dodatkowy podatek od sklepów wielkopowierzchniowych, ale Unia Europejska zablokowała ten krok.

Kraje Europy Wschodniej mogą i powinny być bardziej agresywne jeśli chodzi o opodatkowanie zagranicznych firm, od których zależą. Biorąc pod uwagę istniejące różnice w wynagrodzeniach pomiędzy wschodem a zachodem Europy, firmy te nie wycofają się z inwestycji w Europie Wschodniej, a być może zaczną inwestować w projekty o wyższych marżach, podnosząc wartość dzisiejszych inwestycji.

Jeśli Europa Wschodnia chce szybciej dorównać Zachodowi pod względem wynagrodzeń i zabezpieczeń społecznych, musi stymulować inwestycje, zarówno te wewnętrzne jak i zagraniczne. Wymaga to stopniowej polityki zmian, która może się nie spodobać zachodnim sąsiadom. Ale – jak wskazuje Piketty, państwa Zachodu i tak zarabiają na krajach Europy Wschodniej, co powinno nieco osłodzić zmiany.

>>> Czytaj też: Boom na auta elektryczne uderzy w Europę Wschodnią. Najbardziej zagrożona jest Słowacja