Długie kolejki do lekarzy zaowocowały rozwojem internetowych usług medycznych. Pacjenci nowej generacji nie szukają już porad w Google'u, ale zależy im i na czasie, i na zdrowiu.
Kiedy ból barku stawał się nie do zniesienia, Dorota postanowiła w końcu coś z tym fantem zrobić i udała się do lekarza. Szybko pożałowała tej decyzji, bo specjalista próbował ją raczej zbyć niż udzielić fachowej pomocy. – Powiedział mi, że to przeziębienie, że pewnie mnie zawiało – opowiada niezadowolona pacjentka. – Poszłam więc do innego, który rzeczywiście zidentyfikował problem. Okazało się, że cierpię na zapalenie mięśnia dźwigacza łopatki.
W internecie znajdziemy informację, że taka dolegliwość może wystąpić u osób, które zbyt długo rozmawiają przez komórkę, przytrzymując telefon między barkiem a uchem. W grupie ryzyka są więc przede wszystkim pracownicy biur i korporacji rzadko podnoszący się z fotela – przygarbieni, z wygiętą szyją oraz mocno napiętymi barkami.
Po zlokalizowaniu ogniska bólu Dorocie zalecono rehabilitację. Jednak ćwiczenia nie przynosiły rezultatu. – Po sześciu sesjach mówię do mojego rehabilitanta: „Coś jest nie tak. Nadal boli mnie ręka”. A on ze spokojem odpowiada, że trzeba uzbroić się w cierpliwość i poczekać – opowiada. – Ja mu na to, że najprawdopodobniej mam raka płuc. Widzę na jego twarzy zdumienie, więc tłumaczę, że ludzie tak pisali w internecie. Wtedy lekarz zaproponował mi test. Kazał złączyć wszystkie palce jednej ręki. Złączyłam, na co on z pełnym przekonaniem: „Udało się. To oznacza, że na pewno nie ma pani raka”. Spojrzałam na niego jak na głupiego. „No co się pani tak dziwi? Proszę nie czytać internetu”. Miał rację. W internecie wszystkie objawy pasują do wszystkiego.
Reklama

Pacjent 3.0

Dwa lata temu instytut badawczy ARC Rynek i Opinia sprawdził, skąd statystyczny Polak czerpie wiedzę na temat swojego stanu zdrowia. Okazało się, że dużo większym autorytetem niż specjalista cieszy się doktor Google, który wie o medycynie tyle, ile napiszą spanikowani internauci. Aż 92 proc. ankietowanych szuka pomocy w sieci, a połowa stosuje się do zaleceń anonimowych mędrców i na podstawie opisywanych przypadków leczy siebie oraz bliskich rzekomo sprawdzonymi metodami, nie konsultując ich z lekarzem. Ci ostatni zaczęli głośno narzekać na nieprzejednanych pacjentów, którzy przychodzą na wizytę z gotową diagnozą z internetu tylko po to, aby skonfrontować ją z tym, co powie specjalista z dyplomem. A jeśli jego opinia nie zgadza się z rozpoznaną chorobą i dowiadujemy się czegoś, czego nie chcemy usłyszeć, poprzestajemy na naszej wiedzy albo od biedy szukamy u innego lekarza potwierdzenia naszych obaw.
Cały tekst przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej