Rozmowa z prof. Janem Winieckim, ekonomistą WestLB Bank Polska

Czy rząd słusznie robi szukając oszczędności na początku roku budżetowego?

Gdyby to miał być plan zmiany budżetu to byłoby za wcześnie. Takie rzeczy można robić w marcu-kwietniu, kiedy się wie, jak wypada I kwartał w gospodarce. Rząd jednak potraktował to bardziej rozsądnie, niż można było sądzić po pierwszych informacjach na ten temat, bo tworzy coś na kształt planu rezerwowego. Gdyby rzeczywiście sytuacja w I kwartale okazała się dramatyczna, to rząd będzie miał już gotowy program i wie, gdzie ciąć. Nie będzie tego musiał robić w pośpiechu, gorączkowo szukać oszczędności. W tej formule jest to do zaakceptowania.

Jakie są szanse powodzenia tych poszukiwań? Czy struktura budżetu ich nie utrudnia?

Reklama

Nie wiem dlaczego wszyscy oczekiwali, że skoro trzeba znaleźć 17 mld zł to każdy resort zrzuci się po miliardzie. Już takie opinie widziałem - to jest nonsens. Wiadomo, że są takie ministerstwa, które mają małe budżety i takie, które mają duże budżety. Są takie, które mają wydatki bardziej elastyczne i takie, których nakłady są prawnie zdeterminowane. I wiadomo, że nie można zmniejszyć np. wypłat emerytur czy innych stałych zobowiązań. Generalnie oszczędności należało szukać przede wszystkim w części inwestycyjnej budżetu

Dlaczego wydatki inwestycyjne powinny iść na pierwszy ogień?

Dlatego, że są to wydatki jednorazowe, które ustala się na dany rok, a nie uprawnienia, które się nabywa na wiele lat.

Według jakiego klucza należałoby ograniczać te wydatki?

Trzeba sprawdzić, jak wyglądały inwestycje resortowe w poprzednich latach. Zresztą zapewne właśnie to robili premier, minister finansów i szefowie poszczególnych resortów. Należało zacząć od przeglądu, którego celem było określenie, którzy ministrowie i w jaki sposób wydawali pieniądze na cele inwestycyjne. Dotyczy to zresztą nie tylko samych resortów, ale też podległych im agencji i funduszy. Prawdopodobnie pierwsze cięcia będą dotyczyły tych grup wydatków, w których realizacja planów w poprzednich latach była najgorsza.

Czy nie ma według Pana ryzyka, że rząd szukając oszczędności by ratować budżet państwa będzie ograniczał np. dotacje do samorządów, co z kolei przełoży się na wzrost ich deficytu? To w efekcie może zwiększyć deficyt całego sektora finansów publicznych.

Ograniczenie dotacji to w istocie ograniczenie wydatków. Gdyby coś takiego miało miejsce wówczas nie ma zagrożenia wzrostem deficytu. Ono jest wtedy, gdy zwiększa się wydatki, a zmniejsza dochody. Gdyby rząd przyjął np. propozycję, żeby zawiesić podatek akcyzowy od energii elektrycznej to wówczas wiadomo, że jest to groźba dla dochodów. Jeżeli mówimy o cięciu wydatków, to takiej groźby nie ma.

Czy oprócz inwestycji są jeszcze jakieś inne potencjalne źródła oszczędności w budżecie?

Generalnie zawsze dużo się mówi o zmniejszaniu wydatków administracyjnych i jednocześnie tu jest zawsze największy opór. Rządy tradycyjnie mają wielkie trudności w przełamaniu tego oporu, bo stawiają go ci, którzy dla rządu pracują. Na ogół więc wielkich sukcesów w tej dziedzinie nie udaje się osiągnąć, więc co do zapowiedzi cięć w administracji jestem bardzo sceptyczny.

Czy oszczędzanie na administracji nie pogorszyłoby jeszcze bardziej poziomu usług publicznych?

Ten poziom i tak jest już na tyle niski, że nie ma znaczenia, czy będzie kilku urzędników więcej, czy mniej. Główny powód tego stanu rzeczy to brak tradycji brania odpowiedzialności za to, co się robi. Problem leży w mentalności urzędników, a nie w ich liczbie.

Który element w rządowym planie cięć wydatków mógłby być najbardziej niebezpieczny?

o, że może zabraknąć pieniędzy na wkład własny do inwestycji finansowanych z pieniędzy Unii Europejskiej. Z drugiej strony jednak środki unijne są wykorzystywane raczej w niewielkim zakresie. Wielkich uszczerbków dla rzeczywiście realizowanych inwestycji by tu nie było.

Niektórzy ekonomiści wskazują jeszcze na dotację do FUS, jako potencjalne miejsce cięć. Czy to dobry kierunek?

Trudno powiedzieć. Zależy ile tych pieniędzy FUS ma ponad bieżące wydatki i jakie są projekcie np. wzrostu bezrobocia – czyli tak naprawdę liczby osób, które przyjdą pobierać zasiłki. Jeżeli rząd uzna, że nawet zwiększenie liczby nowych bezrobotnych o 300-400 tys. spowoduje, że nie wystarczy pieniędzy na świadczenia społeczne, to niczego tu ciąć nie powinien. Poza tym – oprócz tego, że są to uprawnienia, które muszą być realizowane – to jeszcze może tu wystąpić zjawisko nazywane w teorii ekonomii automatycznym stabilizatorem. To wygląda jak łańcuch zależności: gdy w gospodarce dzieje się źle firmy zwalniają ludzi, którzy pobierają potem zasiłki, dzięki czemu ich siła nabywcza nie spada aż tak bardzo. W efekcie zmniejsza się skala spadku aktywności gospodarczej. I z punktu widzenia zobowiązań państwa i z punktu widzenia makroekonomii to wszystko ze sobą musi grać.

Dziękuje za rozmowę