Polska nie stanie się państwem prezydenckim. Ale już dziś jest bardziej zależna od głowy państwa niż kiedykolwiek. Dzięki kończącemu połowę kadencji Andrzejowi Dudzie
Półmetek prezydentury Andrzeja Dudy pozostał niezauważony. Nie pojawiły się z tej okazji ani sążniste analizy dotyczące jego politycznej przyszłości, ani okolicznościowe wywiady. Przyćmił go zamęt w relacjach polsko-żydowskich. W kluczowym momencie kolejnego kryzysu, po słowach premiera Mateusza Morawieckiego w Monachium, prezydent mógł spokojnie pojechać do pałacyku w Wiśle.

Prawicowy teflon

Niemniej charakterystyczne dla jego obecnej roli są różne wersje jego udziału w tym kryzysie. Współpracownicy twierdzą, że sam podjął decyzję o podpisaniu ustawy o IPN i skierowaniu jej do Trybunału Konstytucyjnego, wsłuchując się wcześniej w opinie sędziwego Jana Olszewskiego, który radził tak postąpić. Ale wielu polityków i komentatorów wskazuje na inny scenariusz – prezydent ma działać w porozumieniu z Jarosławem Kaczyńskim, który w TK szuka drogi do pozbycia się niewygodnych zapisów. Ta wersja nie brzmi nieprawdopodobnie. W wywiadzie dla „Gazety Polskiej” prezes PiS powiedział przecież, że rozmawia z prezydentem często i „na różne tematy”.
Żaden z wariantów nie jest dla prezydenta niekorzystny. Opozycja i liberalno-lewicowe media oczekiwały weta, choć przyznawały, że ruch z TK uspokaja atmosferę i łagodzi nastawienie Izraela. Jednak podpisując ustawę, prezydent nie zawiódł elektoratu prawicy, bo w tej sprawie większość Polaków jest za obroną dobrego imienia własnego kraju.
Reklama