Rząd przestał odmieniać słowo „węgiel” przez wszystkie przypadki i choć wciąż nie ogłosił zapowiadanej na 2017 r. wieloletniej polityki energetycznej państwa, to coraz głośniej mówi o budowie siłowni jądrowej i farm wiatrowych na Bałtyku. Ale czy nas na to stać?
W Polsce 85 proc. energii elektrycznej produkujemy dzisiaj z węgla kamiennego i brunatnego. Jednak z wielu powodów udział tych paliw w tzw. miksie energetycznym będzie musiał spaść. Po pierwsze – do porzucenia węgla dąży Unia Europejska, a jako jej członek także musimy włączyć się do walki o czystsze powietrze (podczas spalania węgla powstaje najwięcej dwutlenku węgla i innych zanieczyszczeń). Po drugie – zgodnie z unijnym prawem będziemy wyłączać w elektrowniach najstarsze bloki węglowe, bo nie spełnią norm emisyjnych, a ich przystosowanie do nowych wymogów jest nieopłacalne (tak było w tym roku w przypadku wyłączenia z systemu elektrowni Adamów opalanej węglem brunatnym, która odpowiadała za 2 proc. produkcji prądu w Polsce). Po trzecie – minister energii Krzysztof Tchórzewski zadeklarował, że planowany blok o mocy 1000 MW w Ostrołęce (mają go budować wspólnie gdańska Energa i poznańska Enea, szukające trzeciego partnera do tego przedsięwzięcia mającego pochłonąć ponad 6 mld zł) będzie ostatnim nowym blokiem opartym na węglu kamiennym w Polsce (oczywiście z wyjątkiem tych, których budowa już trwa, czyli 1800 MW w Opolu i 910 MW w Jaworznie).
I wszystko wskazuje na to, że deklaracja jest wiążąca, bo PGE, największa ze spółek energetycznych kontrolowanych przez Skarb Państwa, wycofała się z pomysłu budowy nowego bloku węglowego w swojej elektrowni Dolna Odra. Zamiast tego wzniesie blok gazowy – taka instalacja jest bardziej efektywna niż węglowa, emituje mniej zanieczyszczeń do atmosfery, a do tego zwiększa elastyczność systemu, co jest niezbędne w dobie rosnącej generacji niestabilnych odnawialnych źródeł energii (OZE).

Szukając alternatywy

Reklama
Czy to oznacza, że rząd odwraca się od węgla, choć w przypadku kamiennego Polska jest jego największym producentem w Unii i drugim co do wielkości w Europie? Niekoniecznie, bo minister Tchórzewski podkreśla, że aż do 2050 r. węgiel będzie odpowiadał za połowę produkcji prądu w Polsce. Trzeba jednak sobie odpowiedzieć na pytanie co z resztą. Zwłaszcza że zapotrzebowanie na energię elektryczną oraz jej zużycie w Polsce rośnie (o ok. 2 proc. w skali roku).
Czym oprócz gazu można zastąpić węgiel? Atomem albo OZE. Rząd PiS nie ma najlepszych relacji z branżą wiatrową produkującą prąd w farmach lądowych, o czym świadczy choćby arbitraż międzynarodowy, do którego pozwał nas amerykański koncern Invenergy (domaga się 2,5 mld zł odszkodowania w związku z rozwiązaniem umów handlowych z jego farmami wiatrowymi przez kontrolowane przez państwo koncerny energetyczne). Jednak w 2017 r. padła ważna deklaracja ze strony szefów resortu energii – że w planie przyszłego miksu energetycznego mają się znaleźć morskie farmy wiatrowe na Bałtyku. Ale ministerstwo podtrzymuje też opinię, że równie blisko jest rządowa zgoda na budowę pierwszej w Polsce elektrowni atomowej. I choć „tak” mieliśmy usłyszeć do końca 2017 r., i choć nie stało się tak do dzisiaj, to Tchórzewski przekonuje, że ma nadzieję, iż budowa pierwszego reaktora rozpocznie się jeszcze za jego kadencji.

Cały tekst przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej