Dyrektywa o pracownikach delegowanych podważa projekt europejski - zasady wspólnego rynku i swobodę świadczenia usług - uważa minister ds. europejskich Konrad Szymański. We wtorek kraje członkowskie i PE porozumiały się ws. kształtu nowego europejskiego prawa.

Państwa członkowskie i PE porozumiały się we wtorek w sprawie dyrektywy o pracownikach delegowanych. Ograniczenie okresu delegowania ustalono na 12 miesięcy z możliwością wystąpienia o dodatkowe sześć miesięcy w określonych przypadkach. Po tym czasie pracownik delegowany zostanie objęty prawem pracy kraju przyjmującego. Porozumienie było negocjowane w imieniu krajów członkowskich przez bułgarską prezydencję w UE i musi jeszcze zostać formalnie zaakceptowane przez kraje UE w ramach Rady UE.

"Polskie stanowisko w tej sprawie jest jasne. Od początku, już w październiku, w przeciwieństwie do niektórych innych państw, które liczyły na konstruktywną postawę Rady UE i Parlamentu Europejskiego, nie byliśmy w stanie poprzeć tego stanowiska. To jest dokument, który zmierza w prosty sposób do realizacji oczekiwań politycznych wybranych państw członkowskich kosztem wspólnego rynku. Robią to niestety państwa, które na co dzień (...) chętnie uciekają się do argumentacji europejskiej" - powiedział we wtorek w Brukseli dziennikarzom Szymański.

Jak dodał, takie inicjatywy "podważają projekt europejski" - zasady, takie jak: wspólny rynek, swoboda świadczenia usług i swoboda przemieszczania się pracowników.

"Niestety, państwa członkowskie nie zebrały w sobie wystraczającej siły, żeby gdzieś postawić granice dla tych pomysłów" - powiedział wiceszef MSZ. Wyraził nadzieję, że dyrektywa o pracownikach delegowanych będzie dobrym doświadczeniem dla tych państw członkowskich, które "zapłacą za złe rozwiązania" i "będą bardziej skłonne, tak jak dziś Polska, do wyrażania sprzeciwu wobec pomysłów, które są niezgodne z zasadami wspólnego rynku".

Reklama

Nowa dyrektywa będzie niekorzystna dla polskich firm. Z tego powodu w październiku ubiegłego roku na posiedzeniu Rady UE polski rząd wypowiedział się przeciw tym zapisom. Ostatecznie dokumentu nie poparły też Węgry, Litwa i Łotwa, a od głosu wstrzymały się Wielka Brytania, Irlandia i Chorwacja. Szefowa MRPiPS Elżbieta Rafalska mówiła wtedy, że w negocjacjach między państwami członkowskimi Polsce nie udało się osiągnąć kompromisu w oczekiwanym przez siebie wymiarze.

Kolejne znaczące utrudnienia, wynikające z przepisów dyrektywy, to możliwość stosowania przez państwa członkowskie, wobec firm delegujących pracowników, układów zbiorowych w danym regionie czy sektorze. W ramach układów zbiorowych przedstawiciele lokalnych pracodawców i pracowników mogą zapisać wyższą kwotę wynagrodzenia lub inny czas pracy, niż przewidziano w ogólnokrajowym prawie. Dodatkowo pracodawcy będą zobowiązani do wypłacenia swoim pracownikom nie tylko stawek minimalnych, ale także wszelkich dodatków i bonusów, jakie otrzymują pracownicy lokalni.

PE proponował dłuższy niż Rada UE, bo 24-miesięczny okres delegowania, co dawałoby szanse na rozwiązania lepsze z punktu widzenia polskich firm. Nie udało się go jednak przeforsować w trakcie negocjacji z reprezentującą kraje UE bułgarską prezydencją.

Porozumienie zakłada również, że przepisy zmienionej dyrektywy będą miały zastosowanie do sektora transportu po wejściu w życie regulacji sektorowych, ujętych w tzw. pakiecie mobilności. Prace nad tym pakietem nowych przepisów, dotyczących sektora drogowego, trwają w Brukseli. Polska chciała, by dyrektywa nie odnosiła się bezpośrednio do transportu. Jest on w naszym kraju bardzo silny, a nowe przepisy uderzą w polskie firmy tego sektora, które bardzo dobrze radzą sobie na europejskim rynku.

Państwa członkowskie będą miały dwa lata na włączenie nowej dyrektywy do prawa krajowego.

>>> Czytaj też: Tylko 11 proc. imigrantów zarobkowych z Ukrainy chce się osiedlić w Polsce na stałe