Amerykański prezydent podpisał w czwartek memorandum, które uruchomi sankcje handlowe wobec Chin, w tym cła odwetowe i ograniczenie inwestycji. Donald Trump chce w ten sposób skłonić Państwo Środka do zakończenia nieuczciwych praktyk handlowych oraz do szerszego otwarcia swojego rynku na amerykańskie firmy, co pozwoli Waszyngtonowi na zmniejszenie dużego deficytu handlowego USA.

Donald Trump mógłby jednak w tej sytuacji postąpić zupełnie odwrotnie – zamiast zwiększać nacisk na prezydenta Xi Jinpinga, zmniejszyć je. Tymczasem pod pewnymi względami obecny plan Trumpa to realizacja celów Państwa Środka.

Częściowo z powodów politycznych. Prezydent Xi przy pomocy chińskiej machiny propagandowej od lat buduje swój obraz jako tego, który chce przywrócić Chinom należną im pozycję na światowej scenie politycznej. Chiny, jako wieloletnia ofiara drapieżników z Zachodu, odwrócą historię i zrealizują „China Dream”, czyli powrócą jako dobrze prosperujące, pokojowe mocarstwo.

Agresywne stanowisko Donalda Trumpa ws. handlu pomaga prezydentowi Xi odgrywać swoją rolę w prezentowanej przez niego narracji. Łagodniejsze stanowisko USA wymagałoby od Pekinu realnych ustępstw, a to podważyłoby jego nacjonalistyczny mandat Xi Jinpinga. Dzięki obecnej retoryce Trumpa prezydent Xi otrzymał świetną możliwość zaprezentowania się jako obrońca chińskich interesów, którzy przeciwstawia się groźbom Zachodu.

Reklama

Chiński prezydent może tak postępować i jednocześnie może być pewien, że przetrwa Trumpa. Xi, który ustanowił się dożywotnim prezydentem, nie musi się mierzyć z niczym takim, jak polityczna presja w związku z nadchodzącymi wyborami. Co więcej, eksport przestał już ogrywać taką jak wcześniej rolę w gospodarce Chin. Dopóki nie dojdzie do dramatycznej eskalacji wojny handlowej z USA, to chińska gospodarka w minimalnym stopniu odczuje konsekwencje obecnych posunięć Trumpa.

Co bardziej istotne, Trump nieświadomie może także pomagać prezydentowi Xi w długookresowej perspektywie gospodarczej. Pomimo że Chiny korzystają z globalizacji i wolnego handlu, to chiński prezydent pokazał, że podobnie jak Trump, a może nawet jeszcze bardziej, jest gospodarczym nacjonalistą. Chiński rząd inwestuje miliardy juanów w rozwój np. przemysłu półprzewodników czy komercyjnego lotnictwa, czyli obszary zdominowane przez firmy z Zachodu. Program przemysłowy „Made in China 2025” przewiduje państwowe wsparcie dla szerokiego wachlarza zaawansowanych przemysłów, takich jak produkcja aut elektrycznych oraz urządzeń medycznych. Program przewiduje także raczej zastąpienie zagranicznych firm, a nie współpracę czy zaproszenie ich na chiński rynek.

Pomimo oficjalnych deklaracji, agenda gospodarcza prezydenta Xi nie zawiera istotnych reform wolnorynkowych. Pekin orientuje się na wolny rynek tylko wtedy, gdy jest to zgodne z interesami Państwa Środka. Przykładowo Chiny mówią o większym udziale zagranicznych firm w rynku opieki nad osobami starszymi – biorąc pod uwagę fakt, jak szybko chińska populacja starzeje się, nie powinno to nikogo dziwić. Podobnie Pekin obiecuje otworzyć się na zagraniczne firmy w sektorze finansowym. Znów jednak stoi za tym interes, gdyż w obliczu obciążenia chińskich banków złymi kredytami, napływ gotówki z zewnątrz dałby systemowi nieco oddechu.

Amerykańskie cła dadzą prezydentowi Xi świetny pretekst do wprowadzenia czegoś, co i tak by wprowadził. Pekin mianowicie może teraz odrzucić zasady wolnego rynku w dowolnym obszarze oraz może dalej promować i chronić chińskie przemysły, grając jednocześnie rolę niewinnej ofiary. Państwo Środka zapowiedziało już, że jest gotowe do wprowadzenia nowych ceł odwetowych, jeszcze bardziej zamykając swój rynek.

Oczywiście amerykańskie starania, aby zaawansowana technologia nie wpadła w ręce Chin, mogłyby sprawić, że rozwój chińskiego przemysłu napotka na przeszkody. Z kolei zahamowanie reform mogłoby zdenerwować głównych partnerów handlowych Chin, np. Europę.

Wciąż jednak prezydent Xi podejmuje przemyślane ryzyko. Donald Trump zraził do siebie tak wielu sojuszników, że trudno teraz oczekiwać ich chęci konfliktowania się z Pekinem w imię interesów USA. Wystarczy spojrzeć na reakcję Kanady, Niemiec czy innych partnerów USA, którzy wspólnie z Chinami z oburzeniem zareagowały na wprowadzone przez Trumpa cła na stal i aluminium.

Być może w pewnym momencie Amerykanie i Chińczycy będą mogli usiąść przy jednym stole i negocjować w sprawie sporych kwestii. Aby tak się jednak mogło stać, w USA musi nastąpić polityczna zmiana. Do tego czasu prezydent Chin może być bardzo zadowolony z nadchodzącej wojny handlowej, gdyż potencjalne korzyści dla Pekinu z takiego rozwoju wydarzeń przewyższają potencjalne straty.

>>> Czytaj też: Zachód jednak traci na globalizacji. Zaskakujące wyniki badania MFW