Zjawisko niewolniczej pracy w Państwie Środka jest dosyć rzadko opisywane przez media, a władze tego państwa starają się pomniejszać problem. Działające w Chinach organizacje pozarządowe nie mają wystarczających środków, by zbadać, jaka część chińskiej siły roboczej jest zmuszana do niewolniczej pracy.

Od czasu do czasu ukazują się jednak szokujące opinię publiczną reportaże o warunkach pracy przymusowej w wielu chińskich firmach. Za przysłowiową miskę ryżu i miejsce do spania w kilkunastoosobowej „kwaterze”, będącej własnością pracodawcy, pracuje się po kilkanaście godzin dziennie.

Jeden z takich reportaży ukazał się w 2007 roku. Opisano w nim niewolniczą pracę dzieci i osób niepełnosprawnych w cegielniach. Nie otrzymywali oni żadnego wynagrodzenia i pracowali w warunkach urągających wszelkim standardom pracy. Do odkrycia tego procederu przyczynili się rodzice „zaginionych” dzieci, które zostały po prostu porwane i zmuszone do niewolniczej pracy. Rodzice zaczęli poszukiwania na własną rękę. W końcu udało im się namierzyć w jednej tylko prowincji Shanxi ponad 5 tys. cegielni i uwolnić setki wyzyskiwanych tam osób.

Wydawało się, że od tego incydentu chińskie centralne i lokalne władze zaczną bardziej kontrolować krajowe i zagraniczne firmy, które w pogoni za zyskiem zatrudniają współczesnych niewolników, zwykle nic im nie płacą lub latami zalegają z wypłatą niewielkich pensji. Praca przymusowa w Chinach jest bowiem przestępstwem. Zagrożenie wysoką karą nie odstrasza jednak wielu przedsiębiorców od wykorzystywania przybywających ze wsi do miast coraz liczniejszych rzesz migrantów zarobkowych. Procederowi temu sprzyjają często władze lokalne, które z niego także czerpią odpowiednie dochody, a także istniejące przepisy o rejestracji przybyszów ze wsi w miastach (hukou). Zgodnie z tymi przepisami muszą oni w stosunkowo krótkim czasie (zwykle do 2 miesięcy) znaleźć mieszkanie i pracę, aby zarejestrować swój pobyt w danym mieście. W przeciwnym wypadku są odsyłani z powrotem do swojego dotychczasowego miejsca zamieszkania, czyli na wieś, gdzie panuje ogromne bezrobocie.

Sytuację tę wykorzystują różni rodzimi, a także niektórzy zagraniczni przedsiębiorcy, którzy chętnie zatrudniają znajdujących się w trudnej sytuacji życiowej migrantów ze wsi. Większość z nich zwykle godzi się na niewolnicze warunki pracy i nie domaga się terminowej wypłaty bardzo niskich zresztą pensji, które pracodawca obiecuje wypłacić po zakończeniu danego projektu inwestycyjnego. W praktyce nie zawsze cokolwiek płaci, najczęściej daje tylko swoim przymusowym pracownikom dach na głową. Koszty ich utrzymania oczywiście zawyża i skrupulatnie potrąca z rocznego wynagrodzenia, które jest często czterokrotnie niższe niż pensje legalnie zatrudnionych i należących do związków zawodowych pracowników.

Reklama

>>> Czytaj też: Nic w internecie nie jest prywatne. Pogódźmy się z tym i uczmy od Chińczyków

Najwięcej przymusowych pracowników zatrudniają firmy budowlane. Nie mają oni umów o pracę i są całkowicie zależni od pracodawcy, który zapewnia im tylko miejsce do spania w kilkunastoosobowej kwaterze oraz skromne wyżywienie. Co bardziej uczciwi pracodawcy wypłacają im niewielkie wynagrodzenie za pracę, zwykle tylko na początku nowego roku, który w Chinach zaczyna się 16 lutego. Najczęściej jednak firma budowlana po zakończeniu konkretnej inwestycji przenosi się w inne miejsce i zostawia wielu swoich przymusowych pracowników „na lodzie”, bez wynagrodzenia. Według niektórych szacunków ponad połowa pracowników w chińskim sektorze budowlanym była przynajmniej raz w ciągu swojej pracy zawodowej pozbawiona rocznej pensji za swoją pracę.

Inną formą wyzysku pracowników są przymusowe praktyki i staże zawodowe, które muszą zaliczyć wszyscy uczniowie szkół zawodowych, aby uzyskać promocję do następnej klasy i świadectwo ukończenia szkoły. Chińskie firmy, zarówno prywatne, jak i państwowe, nie płacą takim „praktykantom” żadnego wynagrodzenia. Muszą oni jednak pracować tak jak zwykli robotnicy, często ponad osiem godzin dziennie i często także w firmach o innej specjalizacji produkcji niż ich profil nauki w szkołach zawodowych. Tego rodzaju bezpłatne praktyki i staże, trwające czasami kilka miesięcy w ramach przymusowego przygotowania do zawodu, są niczym innym jak wykorzystywaniem młodych pracowników, którzy swoją nieopłacaną pracą przyczyniają się do maksymalizacji zysku zatrudniających ich firm. Wiele chińskich oraz zagranicznych firm stosujących tego rodzaju praktyki, szczególnie w przemyśle elektronicznym i tekstylnym, jest oskarżanych o nieuczciwą konkurencję. Dotyczy to także znanych firm posiadających swoje zakłady produkcyjne w Chinach, m.in. Apple, Sony, Dell, HP czy Acer.

Związki zawodowe są w Chinach zbyt słabe, by bronić przymusowych pracowników przed wyzyskiem ze strony firm. Nie pomagają także protesty zachodnich organizacji konsumenckich i praw człowieka, które nawołują do bojkotu towarów wytwarzanych przez te chińskie i zagraniczne firmy, które wykorzystują pracowników. Nikt też nie jest w stanie oszacować rozmiarów i skali wyzysku przymusowej pracy w gospodarstwach domowych, gdzie zatrudniane są najczęściej kobiety przemycane do Chin z innych azjatyckich krajów (Wietnamu, Kambodży, Indonezji czy Filipin). Często zadłużają się one u „pośredników” trudniących się przemytem ludzi i latami muszą spłacać swoje długi. W niektórych prowincjach Chin, jak np. w Hongkongu, ponad 10 proc. siły roboczej stanowią legalni i nielegalni imigranci. Jeśli w ciągu 2 tygodni od przybycia do Chin nie znajdą pracy, grozi im deportacja do ich ojczystych krajów.

Trudno ocenić, jaki był i nadal jest wkład przymusowych pracowników w rozwój gospodarczy Chin i wzrost konkurencyjności chińskich firm na globalnym rynku. Brak większego zainteresowania tym problemem ze strony władz w Pekinie pozwala przypuszczać, że korzyści uzyskiwane z przymusowej pracy są duże i dlatego nie podejmowane są skuteczniejsze środki mające na celu eliminację tego zjawiska.

>>> Czytaj też: Gopalan: Chińczycy nie kochają już zagranicznych marek [OPINIA]