Politycy i ekonomiści zastanawiają się, jak przekonać rodzime banki do ponownego odkręcenia kurków z kredytami. Ostatnio głośno zrobiło się o pomyśle Stefana Kawalca, w przeszłości wiceministra finansów, a obecnie prezesa firmy doradczej Capital Strategy. Według Kawalca powinno się określić minimalny poziom wzrostu akcji kredytowej w tym roku w poszczególnych bankach. Nie powinien on być mniejszy niż np. 11 proc. Tylko banki, które zapewnią taki wzrost akcji kredytowej, powinny otrzymać wsparcie z Narodowego Banku Polskiego, gwarancje na transakcje zawierane na rynku międzybankowym i gwarancje na kredyty udzielane przedsiębiorstwom.

Urzędowe poparcie

Pomysł Kawalca spodobał się Ministerstwu Finansów. Ciepło o nim mówił też szef NBP Sławomir Skrzypek.
GP sprawdziła, co myślą o tym bankowcy.
Reklama
- Odgórne określanie konkretnego, całorocznego wskaźnika jej wzrostu nie jest, szczególnie na tym dość nieprzewidywalnym etapie, najlepszym pomysłem. Kredyty są jednym z najważniejszych źródeł przychodów instytucji finansowych i żaden bank w normalnych warunkach nie broni się przed ich udzielaniem. Jednak w tak złożonej sytuacji ekonomicznej, z jaką mamy do czynienia obecnie, kwestie ryzyka i monitorowania portfeli kredytowych muszą mieć priorytet - uważa Leszek Niemycki, wiceprezes Deutsche Bank PBC.
Zdaniem Marcina Mrowca, głównego ekonomisty banku Pekao, na razie, nie znając dokładnego kształtu propozycji Komitetu Stabilności Finansowej, trudno się odnosić w szczegółach do tych propozycji. W jego opinii próby odgórnego regulowania tempa przyrostu kredytów mogą okazać się ryzykownym pomysłem.
- Propozycja akurat 11-proc. wzrostu kredytu wydaje się mocno arbitralna. Po drugie, banki w ramach swojej normalnej działalności starają się udzielać jak najwięcej kredytów, pod warunkiem że spełnione są wymogi bezpieczeństwa i zyskowności dla banku, akcjonariuszy i depozytariuszy - mówi Marcin Mrowiec.

Bankowcy sceptyczni

Jego zdaniem skłanianie banków do udzielania kredytów niespełniających tych wymogów mogłoby stymulować powstanie złych długów w przyszłości, bo przy znacznym spowolnieniu gospodarczym popyt na kredyt może być niższy niż zakładane 11 proc. Z kolei udzielanie gwarancji kredytowych przedsiębiorstwom powinno zależeć od sytuacji tych przedsiębiorstw, a nie banków, które mają udzielać kredytów.
Takie opinie przeważają w większości banków. Tylko nieliczni otwarcie chwalą pomysł:
- Skoro takie rozwiązanie mogłoby pomóc w poprawie stabilności rynku, to Getin Bank zrobi wszystko, aby poziom wzrostu portfela kredytowego nie był niższy. Nie podajemy dokładnych prognoz, ale moją ambicją jest wzrost wyższy niż u konkurencji - mówi Michał Handzlik, prezes Getin Banku.
A jakiego wzrostu spodziewają się bankowcy?
- Wszystko zależeć będzie od sytuacji rynkowej. Jeśli będzie ona w miarę stabilna, realne wzrosty będą oscylować na poziomie ok. 30 proc. - ocenia Leszek Niemycki.
- W 2009 roku, zgodnie z dotychczasowymi deklaracjami członków zarządu, chcemy utrzymać akcję kredytową dla gospodarki na poziomie porównywalnym z 2008 r. Jesteśmy i będziemy aktywnym graczem na rynku kredytowym. Wiele banków wycofało się z niego i ciężar spoczywa na nas jako największym banku obsługującym klienta korporacyjnego w Polsce - mówi Arkadiusz Mierzwa, rzecznik Pekao.
- Jestem optymistą, ale uważam, że na nikt nie jest w stanie przewidzieć, jakie w dłuższej perspektywie skutki kryzys będzie miał na gospodarkę realną poszczególnych krajów - w tym Polski. Instytucje finansowe będą na bieżąco weryfikować realizowane strategie i dostosowywać plany do uwarunkowań rynkowych także w kontekście akcji kredytowej - mówi Leszek Niemycki.