Zamordowanie Martina Luthera Kinga, pastora zboru baptystów, laureata Pokojowej Nagrody Nobla, w roku 1963 "Człowieka Roku" tygodnika "Time", położyło długi cień na stosunki rasowe w USA na wiele dekad, oddalając w mglistą przyszłość możliwość realizacji wizji Martina Luthera Kinga.

Wizję tę, marzenie o społeczeństwie, w którym "synowie dawnych niewolników razem z synami dawnych właścicieli niewolników będą w stanie usiąść wspólnie przy stole braterstwa" pastor Martin Luther King, znany z niezrównanych talentów oratorskich, przedstawił podczas Marszu na Waszyngton, legalnej, pokojowej manifestacji ruchu równouprawnienia Afroamerykanów, która 28 sierpnia 1963 roku zgromadziła w Waszyngtonie, przed Mauzoleum Abrahama Lincolna, ponad 250 tys. ludzi.

Przemówienie Kinga, jednego ze współorganizatorów marszu, z jego słynnym "I Have a Dream" przeszło do historii jako jedno z najbardziej poruszających wystąpień w historii.

Pięć lat później charyzmatyczny przywódca ruchu równouprawnienia został zastrzelony w Memphis, w stanie Tennessee, kiedy stał na balkonie hotelu. W momencie śmierci Martin Luther King miał 39 lat.

Reklama

Do zamordowania Martina Luthera Kinga przyznał się zwolennik supremacji rasowej James Earl Ray. Dzięki przyznaniu się do winy, w ramach porozumienia pozasądowego, Ray, który miał długą historię konfliktów z prawem, uniknął procesu przed ławą przysięgłych i prawie pewnej egzekucji. Ray zmarł w więzieniu w roku 1998, po odsiedzeniu 29 lat z 99 lat więzienia, na jakie skazał go sędzia.

Zamordowanie Martina L. Kinga, najbardziej wpływowego przywódcy ruchu praw obywatelskich i równouprawnienia Afroamerykanów w historii, natychmiast spowodowało gwałtowne rozruchy rasowe w wielu amerykańskich miastach m.in. w Chicago, w Baltimore, Louisville, Kansas City i w Waszyngtonie. Uczestnicy zamieszek w amerykańskiej stolicy prawie doszczętnie zniszczyli handlową dzielnicę miasta.

Trwające przez trzy dni rozruchy stłumiły dopiero wezwane na pomoc, liczące ponad 13 tys. żołnierzy, oddziały Gwardii Narodowej.

Zamieszki na tle rasowym na wiadomość o śmierci Martina L. Kinga na trwałe zmieniły oblicze amerykańskich miast. Biali mieszkańcy miast zaczęli wyprowadzać się na bezpieczne przedmieścia, powodując erozję znaczenia metropolii w procesie politycznym. Ucieczka białych mieszkańców miast na przedmieścia, spowodowała spadek wartości domów i przedsiębiorstw, tym samym zmniejszenie wpływów podatkowych miast, powodując wzrost przestępczości, bezrobocia i w konsekwencji dalszy upadek amerykańskich miast.

W kilka dni po śmierci Kinga, Kongres USA przyjął "Ustawę o prawach obywatelskich roku 1968", która m.in. zabrania dyskryminacji z powodów rasowych, religijnych i pochodzenia etnicznego w wynajmowaniu mieszkań. King pośmiertnie został odznaczony najwyższymi amerykańskimi odznaczeniami cywilnymi: Prezydenckim Medalem Wolności (Presidential Medal of Freedom) i Złotym Medalem Kongresu (Congressional Gold Medal).

Od roku 1986 "Dzień Martina Luthera Kinga", mimo opozycji wielu stanów amerykańskiego Południa, jest świętem federalnym, wcześniej "Dzień Martina Luthera Kinga" zaczęło obchodzić szereg miast i stanów. W USA znajduje się wiele ulic, placów, skwerów i parków nazwanych na cześć Martina L. Kinga.

Mimo że od czasu zamordowania Kinga, Afroamerykanie zwiększyli swoje wpływy i zanotowali sukcesy we wszystkich dziedzinach amerykańskiego życia, zdaniem wielu przywódców afroamerykańskich, szczególnie młodszej generacji uważa, że dyskryminacja jest nadal "integralną częścią życia" w USA.

Przykładem mogą być przedstawiciele radykalnego ruchu "Black Life Matters" (ang. czarne życie ma znaczenie), którego działacze uważają, że rasizm, rasowe "namierzanie podejrzanych" (tzw. racial profiling) przez policję, brutalność policji skierowana przeciw czarnoskórym zatrzymanym, jest "integralną częścią instytucjonalnego rasizmu" panującego w Stanach Zjednoczonych.

Winą radykalni działacze "Black Life Matters”, których zdaniem metody działania Martina L. Kinga są anachroniczne i naiwne, obarczają obecną administrację i samego prezydenta Donalda Trumpa, którego uważają za rasistę. Przekonanie takie nie jest rzadkie, szczególnie wśród młodych Amerykanów w wieku od 15-34 lat. W sondażu agencji Associated Press i instytutu badawczego NORC, którego wyniki zostały opublikowane w ubiegłą sobotę, taką opinię wyraziło 63 procent badanych w tej grupie wiekowej.

Z Waszyngtonu Tadeusz Zachurski (PAP)

tzach/ sp/