Czy marzenie Donalda Trumpa o korekcie globalizacji i poprawieniu losu jej ofiar może się spełnić? Trzecie zwycięstwo partii Viktora Orbana na Węgrzech oraz jego polityka pokazują, że tak. Przynajmniej na jakiś czas - pisze Leonid Bershidsky.

Viktor Orban jest oskarżany o stworzenie autorytarnego rządu, prowadzenie propagandy w stylu rosyjskim oraz granie na ksenofobicznych instynktach społecznych. Mimo to Węgry pozostają funkcjonalną demokracją, zaś partia Orbana – Fidesz – zawdzięcza swój sukces po części polityce gospodarczej, dzięki której nastąpił wzrost wynagrodzeń i spadek bezrobocia.

Gdy Viktor Orban w 2010 roku przejmował władzę na Węgrzech, kraj ten był bliski załamania. Węgry korzystały wtedy z programu pożyczkowego w stylu greckim, który był zarządzany przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) i Unię Europejską. Orban wówczas zdecydował, że uporządkuje państwowe finanse, zmniejszając deficyt z 5,3 proc. w 2011 roku do poziomu 2,4 proc. w 2012 (w 2017 roku deficyt na Węgrzech spadł do poziomu 1,9 proc.). Dodatkowo węgierski premier spłacił zadłużenie wobec MFW i UE, zmniejszając udział długu denominowanego w walutach obcych. Aby jednak móc to zrobić, Orban znacjonalizował wcześniej węgierskie fundusze emerytalne. Wprowadził 15-proc. liniowy podatek dochodowy (co znacząco podniosło ściągalność) oraz podniósł podatek VAT do 27 proc., czyli do najwyższej stawki w UE. Co więcej, węgierski rząd obłożył specjalnymi podatkami sektory węgierskiej gospodarki zdominowane przez zagraniczne firmy, czyli energetykę, finanse, telekomy, sprzedaż detaliczną, media i usługi komunalne, opodatkowując przy tym dochody i aktywa, a nie zyski. W efekcie tzw. optymalizacja podatkowa stała się niemożliwa. Do tego premier Węgier znacjonalizował kilka kluczowych firm, aby następnie sprzedać je węgierskim inwestorom, często znajomym i przyjaciołom Orbana.

Korekta "superkapitalizmu"

Węgierska polityka gospodarcza to korekta flirtu z „superkapitalizmem” – tłumaczy mi nad filiżanką kawy na Zamku w Budzie Laszlo Gyorgy, główny ekonomista Szazadveg Ecoonomic Research Institute, gospodarczego thnik tanku rządu Viktora Orbana. System „superkapitalizmu” jest zdominowany przez globalne korporacje, które w poszukiwaniu niższych kosztów, doprowadziły do obniżenia wzrostu wynagrodzeń poniżej poziomu wzrostu produktywności – wyjaśnił Gyorgy. Węgry w czasie przemian po 1989 roku straciły jedną trzecią miejsc pracy – dodał. W Polsce było to 20 proc., zaś w Czechach – 10 proc.

Reklama

W latach 1995-2010, według Gyorgy’ego udział wynagrodzeń w węgierskim wzroście gospodarczym spadł z 52 do 44 proc. W tym samym czasie kluczowe przemysły zostały zdominowane przez zagraniczne firmy, które uzyskały oligopolistyczną władzę i płaciły znacznie mniejsze podatki niż firmy węgierskie. Np. w sektorze farmaceutycznym wielkie firmy płaciły w rzeczywistości podatek wysokości 18 proc., podczas gdy średniej wielkości firma z Węgier musiała płacić daniny wysokości 52 proc.

W opowieści Gyorgy’ego rząd Orbana to ten, który zmniejszył niesprawiedliwość. Obniżki podatku dochodowego i hojne ulgi podatkowe dla rodzin z co najmniej dwójką dzieci, finansowane przez specjalne podatki sektorowe (w ubiegłym roku wyniosły 1,5 proc. PKB) oraz zmniejszenie odsetek od zadłużenia zagranicznego doprowadziły do podniesienia realnych wynagrodzeń netto w latach 2010-2017 o 36 proc. W tym samym czasie węgierska gospodarka wzrosła o 16 proc. Rząd w Budapeszcie zaczął także hojnie finansować programy społeczne, takie jak darmowe podręczniki szkolne czy darmowe obiady w szkołach.

Według Laszlo Gyorgy’ego od 2011 roku Węgrom udało się poddać redystrybucji ok. 3 proc. rocznego PKB i przenieść je od właścicieli kapitału do zatrudnionych.
Dzięki sprzyjającej koniunkturze gospodarczej oraz masowemu programowi robot publicznych, który dał zatrudnienie wielu bezrobotnym Węgrom z obszarów wiejskich, bezrobocie spadło szybciej niż w innych krajach regionu. Rząd Orbana może pochwalić się zwiększeniem liczby miejsc pracy o 750 tys. od 2010 roku. Co prawda obiecywał milion w ciągu 10 lat, ale w kraju, który liczy 10 mln mieszkańców, nie ma na co narzekać.

Kiedy zapytałem Gyorgy’ego, czy nie widzi sprzeczności pomiędzy lewicową, nastawioną na redystrybucję polityką gospodarczą, a deklarowaną prawicowością Orbana, zaprotestował. „To nie jest lewicowa polityka, ale zrównoważona prawicowa” – wyjaśnił. „Nie chcemy dawać pieniędzy biednym bezwarunkowo, chcemy za to stworzyć równowagę pomiędzy kapitałem a pracownikami, aby zapewnić im godne wynagrodzenia i umożliwić większą konsumpcję” – dodał.

Zasadniczo Orban dokonał tego, co obiecywał Donald Trump, czyli przynieść ulgę przegranym globalizacji, przede wszystkim nisko wynagradzanym pracownikom. W zamian w biedniejszych regionach to oni oddali na niego swój głos.

Druga strona medalu

Ale ta atrakcyjna opowieść gospodarcza węgierskiego rządu nieco blaknie, gdy weźmie się pod uwagę szerszą perspektywę. Attila Chikan, który jest dziś profesorem na Uniwersytecie Corviniusa w Budapeszcie, pełnił funkcję ministra gospodarki w pierwszym rządzie Viktora Orbana pod koniec lat 90. XX wieku. Chikan powiedział mi, że dziś nie mógłby znów pracować dla Orbana. Ich drogi się rozeszły, a były minister potępia Orbana za dystrybucję zasobów państwa wśród jego kolegów i nazywa to korupcją.

Chikan wylicza, że fiskalne zwycięstwa Orbana, które pomogły mu walczyć z reputacją europejskiej czarnej owcy wśród urzędników UE, miały swoją cenę. W efekcie zmian w systemie emerytalnym nie jest jasne, czy dzisiejsi 50-latkowie otrzymają jakiekolwiek świadczenie po przejściu na emeryturę. „Orban osiągnął równowagę kosztem edukacji i systemu zdrowia” – wyjaśnia Chikan. „Budżet na szkolnictwo wyższe wynosi dziś połowę tego, co 10 lat wcześniej” – dodaje.

Jeśli chodzi o zwiększenie liczby miejsc pracy, to Chikan uważa, że rządowe liczby są zawyżone. Laszlo Gyorgy ocenia, że ok. 100 tys. miejsc pracy ze wszystkich 750 tys., które powstały od 2010 roku, to zasługa rządkowego programu publicznych prac – ale ludzie zaangażowani w nie pracują w niepełnym wymiarze i są do dyspozycji tylko wtedy, gdy lokalne społeczności mają takie zapotrzebowanie. „Jeśli pracujesz jeden dzień w miesiącu, to nie powinno się to liczyć jako miejsce pracy, a tymczasem na Węgrzech tak właśnie jest” – zauważa Chikan. Poza tym liczba 750 tys. obejmuje także ok. 70 tys. miejsc pracy poza Węgrami, ale dotyczy Węgrów zarejestrowanych w swoim kraju. Chodzi o pracowników sezonowych oraz pracowników transgranicznych. „Orbanomika” nie ma nic wspólnego z zatrudnieniem tego rodzaju.

Węgrzy nigdy nie byli tak mobilni jak Polacy czy obywatele państw bałtyckich, których miliony wyemigrowało do Wielkiej Brytanii, Niemiec oraz innych krajów Europy Zachodniej. Mimo to i tak Węgry straciły od 400 tys. do 500 tys. osób w wyniku emigracji w czasie rządów Orbana. W dużej mierze były to dobrze wykształcone osoby, które nie chciały tracić możliwości rozwoju w kraju Orbana. Emigranci ci nie zostali przez nikogo zastąpieni. Węgrzy z Rumunii, którzy w latach 90. XX wieku masowo przybywali do kraju w celach zarobkowych, dziś mają niewiele powodów, aby zostać na Węgrzech. W Rumunii bowiem wzrost PKB w 2017 roku wyniósł aż 6,8 proc., gdy na Węgrzech „tylko” 4 proc. Co więcej, także Czechy i Polska rosły szybciej niż Węgry. Dodatkowo Czechy mają o wiele wyższą bazę, zatem w kategoriach wzrostu PKB per capita są bogatsze niż Węgry.

Kraje Europy Wschodniej rosły nie tylko tak dynamicznie jak Węgry (czasami nawet bardziej), ale także udało mi się podnieść poziom wynagrodzeń (wzrost pensji na Węgrzech był szybszy niż w regionie tylko w 2017 roku). Wszystko to udało się osiągnąć bez nieortodoksyjnych polityk rządu Orbana.

Sąsiedzi Węgier otrzymują także mniej pieniędzy z UE per capita niż Budapeszt. Orban ma dużą wiedzę na temat funkcjonowania UE, gdyż jest w stanie uzyskać fundusze wysokości ok. 4 proc. rocznego PKB kraju, jednocześnie ostentacyjnie walcząc przeciw „zarażającej suwerenności Węgier” Brukseli . „Cóż to za suwerenność, jeśli jest ona finansowana z funduszy UE?” – pyta Attila Chikan.

Sojusznicy Orbana postrzegają fundusze unijne jako formę kompensacji za otwarcie węgierskiego rynku na zachodnioeuropejskie firmy, które z łatwością pokonały węgierskie w początkowej fazie transformacji. Ale nie oznacza to, że Węgrzy będą dalej automatycznie otrzymywać te środki, gdy jednocześnie dążą do zmniejszenia przewag konkurencyjnych firm ponadnarodowych przy pomocy różnych środków. Ekonomiści, z którymi spotkałem się w Budapeszcie powiedzieli mi, że Węgry mogą kontynuować wzrost gospodarczy na poziomie 3-4 proc. (czyli normalny poziom dla krajów regionu) tylko wtedy, gdy fundusze z UE będą dalej napływać. „W efekcie UE utrzymuje Orbana przy władzy” – komentuje Viktor Zsiday, menedżer funduszy inwestycyjnych i autor ekonomicznego bloga.

Być może jednak nie jest to takim paradoksem, na jaki wygląda. Europa może finansować eksperymenty Orbana oraz innych rządów nacjonalistycznych w Europie, takich jak w Polsce, aby zobaczyć, jak wpłynie to na bardziej ortodoksyjne polityki w krajach sąsiadujących. Tak długo, jak nacjonaliści nie wyrządzają szkód makroekonomicznych i fiskalnych (a pod tym względem jak dotąd Orban nie był zagrożeniem), warto jest obserwować wcielanie w życie różnych modeli. Europa, ze swoją różnorodnością, daje unikalną możliwość do porównywania i zestawiania ze sobą różnych polityk.

Doświadczenia Orbana są również ważne dla Donalda Trumpa: wiele z jego rozwiązań może zadziałać, jeśli tylko Republikanie mieliby odwagę, aby je wprowadzić.

>>> Czytaj też: Bloomberg: UE nie może dalej udawać, że Orban jest izolowany. Jego drogą mogą pójść kiedyś nawet Niemcy [OPINIA]