Z kolei najwyższy przywódca duchowo-polityczny Iranu Ali Chamenei nazwał przywódców USA, Francji i Wielkiej Brytanii "przestępcami".

Jak podała kancelaria irańskiego prezydenta, Rowhani wyraził przekonanie, że "agresja (sił zachodnich w Syrii) nie osłabi determinacji syryjskiego narodu w wojnie z terroryzmem". "Naród syryjski będzie dalej przeciwstawiał się obcej agresji (...) Iran zawsze pomagał i będzie dalej wspierał uciśnione kraje w regionie i na świecie" - zapewnił prezydent Iranu.

Ostrzegł następnie, że naloty sił zachodniej koalicji na Syrię dorowadzą do jeszcze większych zniszczeń na Bliskim Wschodzie - podała irańska agencja Tasnim. "Takie naloty nie będą miały żadnych efektów poza zniszczeniami (...) Amerykanie chcą usprawiedliwić swą obecność w tym regionie poprzez takie ataki" - dodał irański prezydent.

Naloty sił amerykańskich, francuskich i brytyjskich w Syrii ostro potępił ajatollah Chamenei. Prezydentów USA i Francji Donalda Trumpa i Emmanuela Macrona oraz premier Wielkiej Brytanii Theresę May nazwał "przestępcami".

Reklama

"Atak przeprowadzony dzisiaj rano (w sobotę) w Syrii jest zbrodnią. Oświadczam wyraźnie, że prezydent USA, prezydent Francji i premier Wielkiej Brytanii są przestępcami (...), nic nie osiągną, nie uzyskają żadnych korzyści" z tej operacji, "tak, jak w ostatnich latach weszli do Iraku, Syrii i Afganistanu i popełniali takie przestępstwa i niczego nie osiągnęli" - oświadczył Chamenei.

"Prezydent USA powiedział, że zaatakował Syrię, by walczyć z bronią chemiczną. On kłamie" - podkreślił Chamenei na spotkaniu wysokimi rangą irańskimi przywódcami politycznymi i wojskowymi. "Dzisiaj Jemen jest codziennie bombardowany i oni to wspierają (...) Ci sami ludzie wspierali Saddama (Husajna), który wymordował tysiące Irańczyków i Irakijczyków przy użyciu broni chemicznej" podczas wojny iracko-irańskiej w latach 1980-1988 - wskazał przywódca Iranu.

W ostatnich latach wojny, w marcu 1988 roku armia iracka użyła broni chemicznej przeciwko Iranowi i przeciwko irackim Kurdom w Halabdży na północy Iraku, gdzie w wyniku ataku gazem bojowym zginęło ok. 5 tys. Kurdów, głównie kobiety i dzieci. Z kolei w Jemenie władze Iranu wspierają rebeliantów z ruchu Huti walczących od ponad trzech lat z siłami rządowymi, wspieranymi militarnie przez koalicję pod wodzą Arabii Saudyjskiej, sojuszniczki Zachodu.

Sobotnie naloty w Syrii ostro potępiła też Gwardia Rewolucyjna, elitarne irańskie jednostki, zwane również Strażnikami Rewolucji.

Przedstawiciel Irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji oświadczył, że skutki ataków odczują USA. "Z tym atakiem (...) sytuacja stanie się jeszcze bardziej złożona, a to z pewnością nastąpi kosztem Stanów Zjednoczonych, które będą odpowiedzialne za następstwa regionalnych wydarzeń, które z kolei z pewnością nie będą leżały w ich interesie" - powiedział agencji prasowej Fars Jadollah Dżawani, zastępca szefa Korpusu ds. politycznych.

"Front oporu zostanie wzmocniony i będzie miał więcej możliwości, żeby zareagować na interwencję. Amerykanie powinni oczekiwać konsekwencji swych działań" - zagroził Dżawani. Iran często mianem "frontu oporu" określa państwa w regionie, które sprzeciwiają się polityce Izraela i USA.

Połączone siły amerykańskie, brytyjskie i francuskie przeprowadziły nad ranem w sobotę serię ataków w Syrii w ramach akcji odwetowej za użycie broni chemicznej przez reżim Asada 7 kwietnia w mieście Duma na wschód od Damaszku; miało wówczas zginąć ponad 60 osób.

>>> Czytaj też: Amerykańska koalicja przeprowadziła atak na Syrię. "Sojusznicy są przygotowani na długotrwałą operację"