W "The Times" zajmujący się Bliskim Wschodem publicysta Richard Spencer ocenił w komentarzu, że "realne znaczenie nalotów na Syrię wynika z koordynacji zespołu (prezydenta USA Donalda) Trumpa z Wielką Brytanią i Francją".

Zdaniem Spencera współpraca sojuszników z tzw. gołębiami w administracji amerykańskiego prezydenta, jak np. szef Pentagonu Jim Mattis, pozwoliła na rezygnację z początkowych planów ostrzejszego ataku i ograniczenie interwencji do taktycznego bombardowania strategicznych celów wojskowych. Jak dodał, konieczne jest teraz wypracowanie bardziej szczegółowej strategii rozwiązania konfliktu w Syrii.

Z kolei konserwatywny "Daily Telegraph" zamieścił rozmowę z syryjskim generałem Zaherem al-Sakatem, który do 2013 roku był odpowiedzialny za wojskowy program użycia broni chemicznej. Generał ostrzegł, że sobotnie naloty nie naruszyły znacząco zdolności reżimu, który nadal dysponuje potężnym arsenałem - "nawet setkami ton" - do wykorzystania w ataku z użyciem broni masowego rażenia.

Gazeta opublikowała również komentarz szefa brytyjskiej parlamentarnej komisji spraw zagranicznych Toma Tugendhata, który ocenił, że "Asad i jego stronnicy są odpowiedzialni za najgorsze zbrodnie wojenne ostatnich lat".

Reklama

Zdaniem deputowanego do rozwiązania sytuacji w Syrii konieczne są trzy elementy: powstrzymanie dalszego udziału w konflikcie państw trzecich (w tym Rosji i Iranu), wznowienie rozmów politycznych w Genewie, a także przygotowanie sprawiedliwego procesu służącego osądzeniu sprawców cierpienia milionów Syryjczyków.

"Biorąc jednak pod uwagę to, że aby dotrzeć do trzeciego (elementu), konieczne jest zrealizowanie dwóch pierwszych, a oba są zależne od współpracy ze strony Rosji, to wydaje się mało prawdopodobne, by Aleksandr Żurawlow, rosyjski dowódca w Syrii, został osądzony w najbliższym czasie" - napisał Tugendhat.

Z kolei "Financial Times" ostrzegł w komentarzu redakcyjnym, że "bombardowanie Syrii nie zapewni długotrwałego rozwiązania" i choć "Waszyngton miał rację, podejmując interwencję, boleśnie brakuje mu porządnego planu".

Gazeta zaznaczyła, że "jest wątpliwe, czy zniszczenie kilku magazynów broni chemicznej to wystarczająco dużo, by zniechęcić Baszara el-Asada od dalszego wykorzystywania zabójczych zapasów".

Jak jednak podkreślono, "świat może nieco odetchnąć z ulgą", że koordynowane przez Trumpa ataki "były tak zaplanowane, by zminimalizować ryzyko sprowokowania odwetu ze strony Rosji i Iranu".

"Mądre było też powstrzymanie się od pokusy podjęcia samodzielnej interwencji i wciągnięcie w to Wielkiej Brytanii i Francji. Asad i kraje wspierającego jego dyktaturę muszą wiedzieć, że wciąż istnieje wspólnota narodów gotowa do powstrzymywania zbrodni wojennych" - napisano.

"FT" ocenił jednocześnie, że działania Trumpa były "nieobliczalne, impulsywne i niebudzące zaufania", m.in. ze względu na groźby składane na Twitterze przed sobotnimi nalotami, które były "prowokacyjne" i dochodziło do nich "w czasie ekstremalnego globalnego napięcia".

"Stany Zjednoczone i sojusznicy nie osiągnęli na razie nic, co mogłoby wzbudzić nadzieje na koniec nieopisanej męki milionów Syryjczyków. Wystrzeliwanie pocisków nie zastąpi strategii. (...) Jeśli chcemy mieć jakikolwiek wpływ na wydarzenia, konieczne jest zachowanie obecności wojskowej w kraju i przekonanie (prezydenta Rosji Władimira) Putina, że jedynie wraz z zastąpieniem (kimś innym - PAP) jego syryjskiego klienta Asada pojawi się szansa na odbudowanie Syrii".

Połączone siły amerykańskie, brytyjskie i francuskie przeprowadziły nad ranem w sobotę serię nalotów w Syrii w ramach akcji odwetowej za użycie broni chemicznej 7 kwietnia w Dumie pod Damaszkiem. O atak chemiczny kraje Zachodu oskarżają syryjski reżim. Siły zbrojne USA poinformowały, że celem bombardowań był wojskowy ośrodek naukowo-badawczy w Damaszku, zajmujący się technologią broni chemicznej, oraz składy znajdujące się na zachód od miasta Hims.

Z Londynu Jakub Krupa (PAP)