Od kiedy istnieje ludzkie życie, człowiek kombinuje, jak by tu od niego najskuteczniej zwiać – niekoniecznie na zawsze, ale przynajmniej na chwilę.
Czy słyszeliście może o Second Life? To nie tyle gra, ile samowystarczalny wirtualny świat, którego szczyt popularności przypadł na początek XXI w. Wystarczyło się zalogować, żeby żyć jako ktoś zupełnie inny – gruby mógł zostać chudym, a chudy greckim bogiem. Twój awatar mógł mieć gigantyczny biust albo łysą pałę – ciało w Second Life jest nie tyle do negocjacji, ile podlega twojej kontroli absolutnej. Twój dom może mieć wieżę, basen lub być króliczą norą. Ty, pozbawiony społecznych i fizycznych ograniczeń (wciąż podległy ekonomicznym, bo w grze różne rzeczy się kupuje), możesz być kimś zupełnie nowym – i spotykać się z innymi graczami, by flirtować, robić interesy, rozmawiać i uprawiać wirtualny seks.
W okresie największej popularności Second Life media uwielbiały historie ilustrowane zestawieniem zdjęć nieatrakcyjnych ludzi z wizerunkami ich kiczowato-pięknych awatarów. „Oto Bridget z Minnesoty, aktualnie na zasiłku, ważąca 300 funtów samotna matka pięciorga dzieci, a oto jej przypominający pornowersję Britney Spears awatar w swoim buduarze”. Lektura dostarczała zawsze intrygującego koktajlu emocji – trochę pogardy dla Bridget, trochę tęsknoty za możliwością Innego Życia, nieco strachu. Strach – bo tak miała wyglądać, mówili wszyscy, nasza przyszłość. Gruba Bridget miała odejść w niepamięć. Baliśmy się, bo czuliśmy, że jeśli pewnego dnia oferowana ucieczka w fantazję stanie się naprawdę spektakularna, sprzedamy za nią swoją autentyczność, tak jak łatwo sprzedaliśmy instynktowną potrzebę kontaktu z matką Ziemią za szybkość transportu samolotem.
Tymczasem Second Life nigdy znacząco nie przekroczyło miliona użytkowników i powoli zrobiło się o platformie cicho. Dlaczego? Drugiego dnia bowiem bóg stworzył Facebooka. A także inne strony: Instagram, Twitter, YouTube, Pinterest, Reddit, DeviantArt, Tumblr, Snapchat czy LinkedIn. Internetowy lud zaczął migrować na społecznościówki, według komentatorów dowodząc w ten sposób, że prawdziwy świat zawsze wygra z Drugim Życiem.

Czy naprawdę tak jest?

Reklama

>>> CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU DGP