Dyrektywa UE o pracownikach delegowanych uderzy w polskie firmy, zwiększając koszty ich działalności na Zachodzie. To wypychanie polskich przedsiębiorstw z zachodnich rynków. Populizm i protekcjonizm wziął górę nad czynnikami ekonomicznymi - mówią polscy przedsiębiorcy.

W środę komisja zatrudnienia i spraw socjalnych (EMPL) Parlamentu Europejskiego przegłosowała projekt znowelizowanej dyrektywy o delegowaniu pracowników. To kolejny punkt ostatniego etapu prac nad kontrowersyjnym dokumentem. Nowelizacja uderza w polskie przedsiębiorstwa usługowe delegujące pracowników do innych krajów unijnych.

Co w praktyce projekt oznacza dla przedsiębiorców? Największe kontrowersje wzbudza ograniczenie możliwości delegowania pracowników do tych samych prac w tym samym miejscu do 12 miesięcy, z możliwością przedłużenia o 6 miesięcy. To przedłużenie jest możliwe na podstawie uzasadnionego wniosku przedstawionego przez przedsiębiorcę wyznaczonej instytucji państwa przyjmującego. Po tym okresie pracownik będzie objęty prawem kraju przyjmującego.

Dla polskich przedsiębiorców wysyłających pracowników do krajów zachodnich będzie to oznaczało wyższe koszty. Obecne przepisy wymagają, by pracownik delegowany otrzymywał przynajmniej pensję minimalną kraju przyjmującego, ale wszystkie składki socjalne odprowadzał w państwie, które go wysyła. Zmiany przepisów w tej sprawie przewidują wypłatę wynagrodzenia na takich samych zasadach, jak w przypadku pracownika lokalnego.

"Dla nas jest to kluczowa kwestia. Został wprawdzie wprowadzony zapis o możliwym przedłużeniu tego okresu delegowania w uzasadnionych przypadkach, ale z naszego punktu widzenia to jedynie furtka do nakładania na polskie firmy nowych wysokich kar" – komentuje Andrzej Ryba, właściciel firmy budowlanej działającej na terenie Francji i Niemiec.

Reklama

"Spodziewam się, że po pół roku przyjdzie do mnie kontrola i każe udowodnić, że faktycznie dany pracownik był niezbędny i nie mogłem go zastąpić żadnym innym. Z pewnością będę musiał zapłacić zaległe obciążenia i dostanę karę, tak samo jak mój ewentualny francuski partner w ramach odpowiedzialności zbiorowej. To bomba z opóźnionym zapłonem" – dodaje Ryba.

Jak wskazuje Marcin Kurzyna z firmy Helpful Hand, która zajmuje się zapewnianiem opieki osobom starszym i chorym w Niemczech, ograniczenie czasu delegowania niesie również olbrzymie trudności dla firm z tego sektora.

"Nasi opiekunowie chcą być ze swoim pacjentem do końca jego życia. Osoba starsza również takiej stabilności potrzebuje. W jaki sposób mamy to zapewnić przy ciągłym ograniczaniu czasu, na jaki możemy wysłać naszych pracowników?" – pyta.

Do okresu delegowania zaliczane będą faktycznie przepracowane dni, a nie czas od pierwszego dnia przyjazdu pracownika do wyjazdu, w który wliczane byłyby również przerwy. Pracodawca będzie jednak musiał wziąć pod uwagę wszelkie układy zbiorowe działające na danym terenie, także te publikowane tylko w lokalnych językach. Związana z tym biurokracja może być bardzo uciążliwa, zwłaszcza dla mniejszych firm.

"Wzrost wszystkich wymagań stawianych naszym firmom, i w związku z tym kosztów, może okazać się krytyczny szczególnie dla mniejszych firm. Podwyższenie kosztów usług może okazać się nie do zaakceptowania dla naszych klientów – komentuje Kurzyna. "W tej chwili nie jesteśmy w stanie dokładnie oszacować, jak duże to będą zmiany po upływie okresu przejściowego, jednak jesteśmy pewni, że wzrośnie szara strefa i liczba firm, które będą starały się obchodzić restrykcyjne przepisy, co niestety w konsekwencji odbije się na pracownikach" – dodaje.

Na "ostatniej prostej" prac nad dyrektywą pojawiło się szereg poprawek łagodzących nieco wcześniejsze propozycje. Wśród nich między innymi zapis, że przy porównywaniu wynagrodzenia wypłacanego pracownikowi delegowanemu i wynagrodzenia należnego zgodnie z prawem państwa przyjmującego będzie należało wziąć pod uwagę całkowitą kwotę brutto wynagrodzenia, a nie poszczególne jego elementy, jak proponowała Komisja Europejska. Zmiany te są jednak przez przedsiębiorców przyjmowane z dużym dystansem.

"Ustępstwa, jakie zobaczyliśmy na ostatnim etapie prac nad dyrektywą, mają znaczenie jedynie symboliczne. Tak naprawdę cały projekt to kolejny etap wykluczania polskich firm z zachodnich rynków. W rzeczywistości nie ma już w Europie swobody świadczenia usług. W 2013 roku, kiedy pracowałem w firmie budowlanej we Francji, w regionie, w jakim wykonywaliśmy usługi podwykonawstwa dla firm francuskich, działało 100 firm polskich z branży. Obecnie zostały może trzy. Wszelkie działania są nakierowane na usunięcie naszych firm z rynku i przejęcie wykwalifikowanych pracowników przez firmy francuskie lub zmuszenie polskich firm do otwierania oddziałów lub filii za granicą. Identyczna sytuacja jest w Niemczech" – komentuje Andrzej Ryba.

"Z pracowników, jakich zabraliśmy do pracy we Francji, około połowa pracuje dziś w tamtejszych firmach. I o to im właśnie chodzi" – dodaje.

"Populizm wziął górę nad czynnikami ekonomicznymi. Wszyscy na tym tracą – pracodawcy, europejska wspólnota i wreszcie pracownik. Ten ostatni nie skorzysta na żadnej z tych zmian, ani w obszarze finansowym, ani warunków pracy" – mówi z kolei Marcin Kurzyna.

Stefan Schwarz, prezes think tanku Inicjatywa Mobilności Pracy, wskazuje, że na szczęście nie uzyskała poparcia krajów członkowskich w Radzie wcześniejsza propozycja Komisji i Parlamentu Europejskiego, by ograniczenie czasu delegowania dotyczyło wszystkich pracodawców wykonujących te same prace w tym samym miejscu. Niemniej punkt ten cały czas wzbudza kontrowersje.

"Zapis ten wciąż jest niezgodny z Traktatem o funkcjonowaniu Unii Europejskiej" – podkreśla Schwarz. "Pracownik delegowany za granicę tylko na kilkanaście dni w miejsce innej osoby, która była wcześniej oddelegowana na rok przez tego samego pracodawcę, zostanie przymusowo objęty zagranicznymi przepisami prawa pracy, nawet jeśli tego nie chce. W ten sposób stracił ochronę gwarantowaną mu przez przepisy państwa, w którym na co dzień mieszka i pracuje" – wyjaśnia.

Jak dodaje, ograniczanie swobód rynkowych jest możliwe tylko w bardzo wyjątkowych przypadkach, gdy jest uzasadnione interesem publicznym, w tym ochroną praw pracowników. Jego zdaniem, przepis dotyczący ograniczenia czasu świadczenia usług w innym państwie kosztem praw pracowników delegowanych narusza prawo Unii Europejskiej.

Krytyczni wobec zapisów dyrektywy są też polscy europosłowie.

Kosma Złotowski (PiS) wskazuje, że po wejściu w życie nowych przepisów firmy z Europy Środkowej i Wschodniej znajdą się w gorszej pozycji. "Od kilku lat mówi się o dumpingu socjalnym, o tym, że Europa Wschodnia działa nie fair wobec Europy Zachodniej. Polska i kraje Europy Wschodniej nie zgadzają się z takimi stwierdzeniami. Dlatego, że nasi pracownicy delegowani nie pracują poniżej kosztów w naszych krajach, tylko powyżej kosztów, ale poniżej kosztów w Europie Zachodniej. To jest jak najbardziej uczciwa konkurencja" – mówi.

"Jeśli przy okazji tej dyrektywy pojawiło się hasło tej samej płacy za tę samą pracę w tym samym miejscu, to dlaczego nie powiedzieć: ta sama płaca za tę samą pracę u tego samego pracodawcy. Przecież kasjer czy kasjerka w supermarkecie w Monachium zarabia więcej niż w tej samej sieci handlowej na przykład w Wąbrzeźnie" - zaznaczył.

Zdaniem Danuty Jazłowieckiej (PO) dostosowanie się do nowych zasad będzie szczególnie trudne dla małych i średnich przedsiębiorstw. "Obecnie najważniejsze będzie wdrożenie nowych zasad przez państwa członkowskie. Niestety, w tekście jest sporo luk prawnych, co może doprowadzić do nadmiernego protekcjonizmu. To z kolei może pozbawić polskie firmy zleceń, pracowników delegowanych pracy, a ZUS milionów złotych wpływów co miesiąc" – powiedziała.

11 kwietnia projekt został zatwierdzony przez ambasadorów państw członkowskich UE. Na 21 czerwca planowane jest formalne głosowanie krajów UE w ramach Rady UE (ministrów ds. zatrudnienia). W czerwcu nowe przepisy mają zostać też zatwierdzone przez cały Parlament Europejski.

>>> Czytaj też: Konstytucja Biznesu: Co nie jest prawem zabronione, jest dozwolone