Biznes ze Starego Kontynentu obawia się losu swoich interesów w Iranie. I miliardowych kar
Wycofanie się Stanów Zjednoczonych z porozumienia nuklearnego oznacza powrót reżimu sankcyjnego sprzed 2016 r., za którego złamanie grożą konsekwencje finansowe. Tymczasem od zawarcia porozumienia pod koniec 2015 r. europejski biznes mocno wrócił na irański rynek. Są tutaj obecni tacy giganci jak Total, PSA, Renault, Mercedes, Volkswagen, Siemens i Airbus. Teraz ich przyszłość w Persji stoi pod znakiem zapytania. – Nie możemy zawierać nowych kontraktów z Iranem – żalił się w weekend w telewizji CNN Joe Kaeser, prezes Siemensa.
To oczywiście nie jest w smak europejskim rządom, których czempioni zaczęli podpisywać lukratywne kontrakty z Iranem. Z tego względu wczoraj w Brukseli z szefem irańskiej dyplomacji Dżawadem Zarifem spotkali się ministrowie spraw zagranicznych: Niemiec – Heiko Maas, Francji – Jean-Yves Le Drian, Wielkiej Brytanii – Boris Johnson oraz Unii Europejskiej – Federica Mogherini. Rozmowy dotyczyły przyszłości porozumienia atomowego (wszak wypowiedzenie go przez USA nie oznacza, że przestaje obowiązywać pozostałych sygnatariuszy), a także legalnych sposobów ominięcia amerykańskich sankcji.
Europejskie firmy mają się czego obawiać, bo USA robią się nerwowe, kiedy biznes obchodzi sankcje. Doskonałym przykładem jest francuski bank BNP Paribas, który w 2014 r. został ukarany grzywną w wysokości 9 mld dol. Karę nałożono właśnie za wieloletne prowadzenie transakcji na rzecz podmiotów z krajów obłożonych restrykcjami, m.in. Sudanu i Iranu. Dodatkowo bank został na rok wyłączony z systemu rozliczania przelewów w dolarach, co dla instytucji pośredniczącej w handlu gazem i ropą (rozliczane są głównie w amerykańskiej walucie) było niemałym ciosem. Podobny los spotkał niemiecki Commerzbank, na który w 2015 r. nałożono grzywnę w wysokości 1,45 mld dol.
Na kary najbardziej narażone są firmy, które – tak jak BNP Paribas – łamały sankcje, prowadząc jednocześnie działalność na amerykańskim rynku. To bowiem oznacza, że podpadają pod tamtejszą jurysdykcję. W tej sytuacji znajduje się wielu europejskich gigantów. Bezpieczniejsze są firmy, których w USA nie ma. Ale i one mogą napotkać problemy, chociażby pod postacią trudności ze znalezieniem finansowania dla swoich irańskich interesów. Po BNP Paribas żaden bank nie zaryzykuje udzielenia kredytu w dolarach na handel z Teheranem.
Reklama
Sankcje uderzą w Airbusa, który dla irańskich linii lotniczych miał dostarczyć 100 samolotów o wartości ponad 20 mld dol. Teheranowi zależy na tej transakcji, bo przez sankcje nie tylko nie mogli odmłodzić swojej starzejącej się floty, ale mieli też problemy z dostępem do części zamiennych. Efektem było kilka katastrof lotniczych w ciągu paru lat. Ostatnia miała miejsce w lutym br., zginęło w niej prawie 70 pasażerów.
Nadzieje w Iranie – ponad 80-milionowym, chłonnym rynku – pokładają również pozostałe firmy. Renault i PSA mają nadzieję zarobić na sprzedaży samochodów. Tym bardziej że francuskie auta były tam swego czasu popularne i Francuzi nie ukrywają, że chcą wrócić na czołową pozycje w Persji. Łakomie na Iran patrzą również Volkswagen i Mercedes. Siemens z kolei podpisał kontrakt na sprzedaż lokomotyw, zaś Total do spółki z Chińczykami inwestuje w eksploatację pola naftowego.
Europejczycy mają nadzieję, że w najgorszym wypadku firmy będą mogły spokojnie zakończyć zawarte już kontrakty, a w najlepszym – że uda się dla nich wynegocjować wyjątki, które umożliwią spokojne prowadzenie biznesu. Niezależnie od wyniku rozmów z Waszyngtonem europejscy politycy wolą jednak dmuchać na zimne i już ogłosili pakiety specjalnych gwarancji kredytowych na rzecz handlu z Iranem właśnie. Tak zrobili Francuzi za pomocą swojego państwowego banku inwestycyjnego Bpifrance czy Włosi za pomocą także państwowego holdingu Invitalia.
Ten pierwszy na poczet transakcji z Iranem zabezpieczył 1,5 mld euro, a drugi – 5 mld. Takie pieniądze z jednej strony nie angażują banków komercyjnych, które narażone są na grzywny jak BNP Paribas, a z drugiej strony są denominowane w euro, a więc znajdują się poza dolarowym systemem kontrolowanym przez Waszyngton. W grę wchodzi również zaangażowanie Europejskiego Banku Inwestycyjnego.

>>> Polecamy: Niemiecka gospodarka spowolniła. Czy to początek czegoś poważniejszego?