Na ulicach widać zaledwie kilka plakatów. W wyborach prezydenckich, które - jak się oczekuje - odbędą się w jednej rundzie, do głosowanie uprawnionych jest nieco ponad 20 mln (z ponad 31 mln) Wenezuelczyków.

"Na nikogo nie zamierzam głosować, martwię się o przetrwanie każdego dnia, a sytuacja się pogarsza" - powiedział agencji AFP Alexis Rodriguez, 40-letni sprzedawca owoców.

Praktycznie faworytem jest Maduro, chociaż 75 proc. Wenezuelczyków nie pochwala jego rządów. Są - jak pisze AFP - zmęczeni brakiem żywności, lekarstw, wody, elektryczności i transportu, w połączeniu z rosnącą niepewnością i kosztami utrzymania. Przy wynagrodzeniu minimalnym, które pozwala kupić pół kilograma mięsa.

Kilkaset tysięcy ludzi zagłosowało już nogami, szukając poprawy losu w innym kraju. Szacunki z badań uniwersyteckich wskazują, że wyjechało od 3 do 4 milionów ludzi od czasu, kiedy nieżyjący już Hugo Chavez, mentor obecnego szefa państwa, objął urząd w 1999 roku.

Reklama

Nowa kadencja ma zacząć się w styczniu przyszłego roku i droga do niej dla socjalisty Maduro wydaje się prosta: ma pełnię władzy, a opozycja jest podzielona.

Głównym kontrkandydatem 55-letniego Maduro jest były prorządowy gubernator stanu Lara (2000-20008) i były wojskowy, 56-letni Henri Falcon, który przeszedł oficjalnie do opozycji. Stoi on na czele ugrupowania Postępowa Awangarda. Kandydują też prawie nieznani wenezuelscy działacze: 48-letni ewangelicki pastor Javier Bertucci oraz dysydenci z obozu rządzącego Reinaldo Quijada, Alejandro Ratti i Francisco Visconti.

Według instytutu Datanalisis, Maduro i Falcon mają podobne poparcie, natomiast według ośrodka badania opinii Delphos na pierwszego chce głosować 43 proc. wyborców, a na drugiego - tylko 24 proc. Z kolei Instytut Hinterlaces szacuje, że Maduro wygra wybory, osiągając 52 proc. głosów, w porównaniu z 22 proc. dla Falcona. Bertucci może liczyć na około 20 proc.

"Ludzie stracili wiarę w protesty i głosowanie, dlatego panuje apatia. Tragedia polega na tym, że Wenezuelczycy czują się zagubieni i brak im nadziei. Znaleźliśmy się w najgorszym punkcie kryzysu" - uważa analityk Juan Manuel Raffalli.

Opozycja oskarża głowę państwa o klientelizm i kontrolę społeczną. Założeniem reżimu jest to, aby wzmocnić się dzięki wyborom - mówi analityk Benigno Alarcon - i ustanowić bardziej "kontrolowany", tak jak na Kubie, system polityczny.

Radykalizację rządu w Caracas oprócz opozycji potępiają Stany Zjednoczone, Unia Europejska i grupa Lima - sojusz 14 państw amerykańskich i Karaibów, które odrzucają niedzielne wybory, uznając, że nie są one ani demokratyczne, ani wolne, ani transparentne.

Oskarżają także Maduro o podważanie demokracji. W ciągu czterech miesięcy niemal codziennych demonstracji organizowanych przez opozycję do połowy 2017 r. zginęło 125 osób. Domagano się przedterminowych wyborów, pomocy humanitarnej w odpowiedzi na dotkliwy brak leków i deficyt żywności w kraju, a także poszanowania parlamentu i uwolnienia więzionych działaczy politycznych. Protesty zaczęły zamierać wraz z powołaniem do życia prorządowej konstytuanty, potężnej broni politycznej w służbie obozu rządzącego, z praktycznie nieograniczonymi kompetencjami. W sierpniu 545-osobowe Narodowe Zgromadzenie Konstytucyjne (nieuznawane przez większość państw Ameryki Łacińskiej, USA i UE) podjęło jednomyślną decyzję o przejęciu prerogatyw parlamentu.

W czwartek, na ostatnim przedwyborczym spotkaniu, Maduro otrzymał silne wsparcie legendy argentyńskiego futbolu: Diego Maradona przedstawił się jako jego "żołnierz".

Pod wpływem załamania cen ropy naftowej od 2014 r. Wenezuela, która czerpie 96 proc. swoich dochodów z ropy naftowej, cierpi z powodu braku walut, co pogrążyło kraj w ostrym kryzysie. W ciągu pięciu lat PKB zmniejszył się o 45 proc., a inflacja wzrosła do niemal 13 800 proc. MFW przewiduje dalszy spadek PKB o 15 proc. w roku bieżącym. (PAP)