Politolodzy przypominają, że Trump po okresie straszenia władz w Pjongjangu "ogniem i gniewem Ameryki" oraz obrzucania Kima takimi epitetami, jak "little rocket man" (człowieczek z rakietą), uczynił z negocjacji z Koreą Północną centralne zagadnienie swojej polityki zagranicznej, a nawet podczas jednego z ostatnich wieców politycznych sugerował, że rozmowy z Pjongjangiem mogą mu przynieść Pokojową Nagrodę Nobla.

Republikanie liczyli na to, że ewentualny sukces Trumpa w negocjacjach z północnokoreańskim przywódcą pomoże im w listopadowych wyborach do Kongresu, które jak wszystkie wybory organizowane w środku kadencji urzędującego prezydenta są plebiscytem jego popularności.

"Impulsywna" decyzja Trumpa - jak ją określił senator Partii Demokratycznej Robert Menendez - jest kolejnym przykładem błędnej polityki prezydenta.

"Ten szczyt był skazany na porażkę. Administracja Trumpa poważnie przeliczyła się co do tego, na co może się zgodzić Korea Północna. Podstawowym problemem jest możliwość pogodzenia się Stanów Zjednoczonych z jakimś innym rezultatem spotkania niż całkowita denuklearyzacja Korei Północnej" - napisał na Twitterze prezes prestiżowej, ponadpartyjnej Rady Stosunków Zagranicznych (CFR) Richard Haass.

Reklama

"Polityka oparta na zasadzie +wszystko albo nic+ wobec Korei Północnej, Iranu czy negocjacji handlowych z Chinami grozi tym, że zakończy się niczym albo konfliktem" - dodał Haass.

Robert Gallucci, główny negocjator amerykański podczas kryzysu spowodowanego ujawnieniem w roku 1994 programów atomowych Korei Północnej, podobnie jak Haass uważa, że Biały Dom źle zinterpretował powody, dla których Kim zgodził się na spotkanie z prezydentem Trumpem.

Dlatego odwołanie tego szczytu nie jest jakimś wybiegiem "mistrza negocjacji", jakim się mieni Trump, ale jest spowodowane - jak powiedział Gallucci w rozmowie z portalem "The Hill" - tym, że administracja Trumpa poczuła, czym to wszystko grozi.

Gallucci uważa, że droczenie się północnokoreańskiego reżimu z Waszyngtonem to typowa taktyka negocjacyjna Pjongjangu, obliczona na to, aby otrzymać korzyści ekonomiczne, nic w zamian nie dając.

Dyrektor studiów obronnych konserwatywnego Ośrodka Spraw Narodowych (Center for National Interest) Harry Kazianis uważa, że najbliższe dwa, trzy dni pokażą, czy amerykańskie rozmowy z Pjongjangiem mogą być dyskretnie prowadzone w sposób zakulisowy, czy też wzrost napięcia sprawi, że stosunki amerykańsko-koreańskie znajdą się w tym samym, niebezpiecznym punkcie, w którym były przed rokiem.

"Jeśli w ciągu nocy pojawi się jakaś +retoryczna bomba+ (z Pjongjangu) to będzie sygnałem, że znów znajdziemy się na krawędzi, a Korea Północna jest gotowa wznowić próby rakietowe" - powiedział Kazianis.

Z Waszyngtonu Tadeusz Zachurski (PAP)