W kwietniu USA wprowadziły embargo na dostawy komponentów elektronicznych do chińskiego producenta smartfonów – firmy ZTE, co praktycznie sparaliżowało jego działalność. Oficjalnym powodem było złamanie przez ten podmiot, który w zeszłym roku sprzedał 55 mln telefonów o wartości 17 mld dolarów, amerykańskich sankcji wobec Iranu i Korei Północnej. Co prawda wygląda na to, że zakaz zostanie złagodzony po wpłaceniu ponad miliardowej kary, zmianach w zarządzie i zgodzie na amerykańskie inspekcje oraz rezygnacji z używania programu Google Android, nie jest to jednak odosobniony przypadek powstrzymywania działalności chińskich firm technologicznych.

W marcu amerykańska administracja zablokowała próbę wrogiego przejęcia korporacji Qualcomm, firmy specjalizującej się w technologii bezprzewodowej i mobilnej, przez Broadcom z siedzibą w Singapurze. Ta warta aż 117 mld dolarów transakcja wzmacniałby chińskiego producenta Huawei, który jest kluczowym graczem w rozwoju technologii telekomunikacyjnej 5G. Huawei wraz ZTE już w 2012 roku został wykluczony z inwestycji w amerykańską infrastrukturę telekomunikacyjną z uwagi na względy narodowego bezpieczeństwa. Te same przyczyny sprawiły, że amerykańskie firmy AT&T i Verizon porzuciły w marcu plany sprzedaży produktów Huawei w USA. W zeszłym roku Biały Dom nie dopuścił z kolei do przejęcia przez chińskich inwestorów Lattice Semiconductor, wytwórcy półprzewodników z Oregonu. Dwa lata temu nie udał się natomiast zakup za 23 mld dol. Micron Technology przez państwową spółkę Tsinghua Unigroup.

Chińskie zapędy coraz trudniej kontrolować, gdyż inwestorzy uciekają się do wyrafinowanych technik przejmowania zachodnich, w szczególności amerykańskich technologii. Wykorzystywać na przykład mogą postępowania upadłościowe. W ten sposób dość tajemnicza firma Avatar Integrated System obroniła przed bankructwem ATop Tech producenta automatyki w obszarze półprzewodników (sprzedaż na poziomie 1 mld dolarów rocznie). Nie byłoby nic w tym dziwnego, gdyby nie to, że Avatar powołany został do życia zaledwie w roku 2017, a jego dyrektorem i właścicielem był jeden z najbogatszych Chińczyków, rezydujący w Hongkongu Jingyuan Han. Agendom rządu USA nie udało się zablokować tej transakcji.

Dostęp do pożądanych technologii można też próbować zdobyć przez przejęcie mniejszościowych udziałów w firmie, przedsięwzięcia typu joint venture czy wspólne ośrodki badawcze, co jest łatwiejsze, bo nie znajduje się w zasięgu radarów instytucji nadzorczych. Taką koronną, przykładową inwestycją, która zaskoczyła nie tylko rząd niemiecki, było nabycie za 9 miliardów dolarów prawie 10 procent udziałów w niemieckim Daimlerze. To oznacza, że Li Shufu, właściciel Geely produkującego Volvo, stał się największym udziałowcem flagowego koncernu RFN wytwarzającego Mercedesy.

Reklama

Przejmować zachodnich graczy technologicznych mogą też chińskie fundusze inwestycyjne, które same nie prowadzą działalności wytwórczej, a celem ich działania pozornie jest zyskowna inwestycja. Takie znamiona miało planowane przejęcie za 580 mln dolarów firmy testującej półprzewodniki Xcerra przez fundusz Hubei Xinyan. W lutym bieżącego roku transakcja upadła z uwagi na względy narodowego bezpieczeństwa USA. O wiele łatwiej jest chińskim funduszom venture capital dokonywać inwestycji w amerykańskie startupy technologiczne. Po pierwsze, to stosunkowo niewielkie transakcje – od kilkuset tysięcy do kilku milionów dolarów. Po drugie technologie są na początkowym etapie rozwoju, choć mogą już zwiastować przyszłe trendy i rozwiązania. Po trzecie wreszcie założyciele startupów wyczekują kapitału chińskich funduszy. Paradoks sytuacji polega więc na tym, że amerykańskie technologie w części rozwijają się dzięki chińskim inwestorom. W zeszłym roku zainwestowali oni w 165 startupów, głównie w Dolinie Krzemowej. Niektóre chińskie firmy VC bezpośrednio zależą od chińskich władz – według Pentagonu należy do nich ZGC Capital Corporation i Westlake Ventures, który ma udziały w przedsięwzięciach z obszaru robotyzacji, skanowania 3D, ale i aplikacji randkowych.

Chiny wdrażają strategię "anty-Trump". Czy poprawi ona ich relacje z UE?

Kluczową rolę jako inwestorów odgrywa chińska triada technologiczna czyli firmy Baidu, Alibaba i Tencent, (tzw. BAT) która 53 proc. swoich wydatków na sztuczną inteligencję przeznaczyła na inwestycje w startupy w USA, Kanadzie i Izraelu. W tym ostatnim państwie chińskie zakupy technologiczne osiągnęły w zeszłym roku wartość aż 17 mld dol. Chińczycy chętnie też kupiliby technologie lub firmy zachodnie z branży pojazdów autonomicznych, a szczególnie z sensorami lidar, gdyż ich własne systemy nie zapewniają takiej dokładności jak choćby te dostarczane przez kalifornijską Velodyne lub firmy izraelskie. W maju firmy BAT przejęły też jednocześnie udziały w notowanej na szanghajskiej giełdzie firmie Foxconn Industrial Internet z Tajwanu. Takie skoordynowane działanie trzech niezależnych i konkurujących ze sobą podmiotów może dziwić, ale warto zauważyć, że Foxconn II jest ważnym dostawcą światowych firm technologicznych, w tym głównym producentem części dla Apple’a.

Chińskie inwestycje mogą być ściśle związane z przyjętą w 2015 roku rządową strategią „Made in China 2025”, której realizacja zapewnić ma azjatyckiemu mocarstwu supremację technologiczną na świecie. Chce ono zautomatyzować wiele sektorów gospodarki, włączywszy w to przemysł samochodowy, elektronikę, a nawet produkcję żywności. Dlatego potrzebne są najnowocześniejsze technologie, w tym sztuczna inteligencja. Wartość tej branży za siedem lat ma wynieść w Chinach równowartość 150 mld dolarów, a sektor zaawansowanych technologii w 70 procentach ma być oparty o zasoby własne. Chiny nie mają jednak mocy ani wystarczających kompetencji aby same go rozwinąć. Zagraniczne przejęcia i inwestycje mają być więc istotnym katalizatorem rozwoju technologicznego. Związek taki wykazało niedawno studium fundacji Bertelsmanna opierając się na analizie 175 przypadków zaangażowania chińskich inwestorów. Okazało się, że 64 procent chińskich inwestycji w niemieckie firmy jest bezpośrednio powiązane z chińską strategią technologiczną – na przykład przejęcie za 5 mld dol. firmy Kuka specjalizującej się w robotyce. Chińską strategię odczuły już też inne kraje, w tym Kanada, która zablokowała m.in. przejęcie BlackBerry, W. Brytania i Australia.

Zachodnia kontrola chińskich inwestycji, wymierzonych w strategiczny sektor technologiczny, nie jest jednak prawie w ogóle skoordynowana. W zeszłym roku przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker proponował powołanie paneuropejskiego ciała do prześwietlania zagranicznych, w tym chińskich inwestycji. Na razie jedynie 12 państw UE dysponuje mechanizmami ich oceny – Bundestag przyjął ustawę o ich kontroli w momencie przekroczenia przez obcych inwestorów 25 procent udziałów w niemieckich firmach. Niektórzy członkowie Wspólnoty, szczególnie z południowej i centralnej Europy, nie chcą odstraszać jednak chińskich inwestorów.

W USA agencja do monitorowania zagranicznych inwestycji funkcjonuje, choć ułomnie, od lat 70-tych. CFIUS to komitet koordynacyjny składający się z przedstawicieli departamentów Stanu, Handlu, Sprawiedliwości, Skarbu i Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Jednak przez 40 lat dokonały się w obszarze technologii olbrzymie zmiany. Ich nośnikami nie są wyłącznie korporacje, ale przede wszystkim startupy. Technologią w coraz mniejszym stopniu jest sprzęt i urządzenia, w coraz większym oprogramowanie oraz dane przez nie przechowywane i przetwarzane. Stąd krytyczne znaczenie takich firm jak MoneyGram, operator transferów pieniężnych, którego przejęcie przez chińskiego Ant Financial zablokowano w ostatnim momencie w zeszłym roku – firma przetwarzała dane milionów Amerykanów, w tym setek tysięcy przedstawicieli personelu wojskowego. Dlatego w amerykańskim Kongresie debatuje się obecnie nad ustawą dającą większe uprawnienia i zakres działania CFIUS. Protestują przeciwko niej przedstawiciele sektora technologicznego, którzy wskazują, że wdrożone, uciążliwe procedury mogą wypchnąć ośrodki badawcze i startupy za granicę, co wywoła odwrót inwestorów. Wiceprezes IBM Christopher Padilla stwierdził wręcz, że ustawa stanowić będzie przykład dolegliwych, jednostronnych sankcji nałożonych na firmy od dekad. Nie można też zapominać, że amerykańskie firmy technologiczne są mocno uzależnione od rynku chińskiego, osiągając dzięki niemu przychody przekraczające rocznie 150 mld dolarów. W przypadku Apple jest to prawie jedna czwarta wartości całkowitej sprzedaży. Co więcej Państwo Środka to bardzo ważny element łańcucha dostaw – Microsoft, Dell, Hewlett-Packard i Cisco ponad 60 proc. swoich zagranicznych dostaw części i podzespołów importują z Chin, aby gotowe produkty sprzedawać później na rynku krajowym i zagranicznym. Straty są więc nieuniknione,niezależnie od końcowego rozstrzygnięcia.

"Zbuntowana prowincja" budzi się. Chiny będą miały problemy z USA z powodu Tajwanu