Wystąpienie Timothy Geithner było krótkie jeśli chodzi o detale, ale bardzo długie w wywodach retorycznych. Jednym słowem było słabe – podsumował przemówienie ministra skarbu USA Maxwell Bublitz, gł. strateg w firmie inwestycyjnej SCM Advisors, która zarządza w San Francisco kapitałem 3,5 mld dolarów.

- Nie zobaczyliśmy żadnego przełomu w odblokowaniu kredytów – dodaje Lyle Gramley, b. gubernator Fed, obecnie ekonomiczny doradca w Stanford Group w Waszyngtonie. – Dlatego będziemy odnosili ograniczone korzyści z planu dopóki ludzie nie będą mogli normalnie finansować swoich operacji - podkreśla.
Pomimo, że Geithner wielokrotnie podkreślał, iż nowy plan stabilizacji finansowej, w ramach którego rząd gotów jest wyłożyć nawet 2 bln dolarów na pozbycie się zatrutych aktywów z systemu bankowego, powinien być transparentny, to właśnie brak przejrzystości zaowocował ostrym spadkiem indeksów na Wall Street w granicach 4-5 proc.

- Aż żal było na to patrzeć. Rynek jest trudny. Dopóki inwestorzy uważają, że dominują spadki (rynek byka) - na co nakłada się jeszcze brak zdecydowania - dopóty będą go odrzucać - podkreśla Christopher Whalen, dyrektor konsultingowej firmy Institutional Risk Analytics.

Test wytrzymałości

Minister Geithner zaproponował swego rodzaju „test wytrzymałości” dla bilansu banków. Oznacza to zwiększenie pomocy dla banków poprzez nowy Finansowy Stabilizacyjny Trust; sięgający nawet 1 bln dolarów wykup w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego z banków złych kredytów hipotecznych; dochodzące do 1 bln dolarów wsparcie dla studentów i uczniów, producentów aut, konsumentów, małego biznesu oraz pożyczek na cele komercyjne; ponadto zwiększenie wysiłków na obniżkę stóp i miesięcznych rat kredytów na domy.

Reklama

Największym plusem planu Geithnera jest o wiele większy zakres pomocy, niż było to w planie Paulsona. - Bardzo dobrze, że w przeciwieństwie do zamiarów Palusona obecny program obejmuje całą skalę problemu - mówi znany ekonomista z Harvard University prof. Kenneth Rogoff.

Zabrakło szczegółów

Ale w nowym planie zabrakło szczegółów, jak np. powinno wyglądać partnerstwo publiczno-prywatne. Administracja Obamy chce prywatnym inwestorom dać prawo wykupy zatrutych papierów dłużnych, które tylko obciążają bilans banku. Ale nie wiadomo, co może skłonić prywatnych inwestorów do wykup aktywów, skoro dotychczas traktowali je jak zadżumione i omijali szerokim łukiem. Prof. Rogoff zauważa: - Nie widzę, jak można pozyskać zaufanie na rynkach do planu, którego szczegóły są tak trudne do poznania”.

Alternatywą nacjonalizacja

Zwłaszcza, że wielu ekonomistów amerykańskich jest zdania, iż obecnie największe banki USA są w bardzo złej kondycji i jedyną rozsądną alternatywą jest ich nacjonalizacja. To oznaczałoby zwolnienie zarządów, rezygnację wielu akcjonariuszy oraz zmuszanie kredytodawców (innych niż ubezpieczeni przez państwo depozytariusze) do inwestowania na wielka skalę. Kiedy więc rząd przejmie pełną kontrole nad bankami, będzie mógł odłożyć sprzedaż zatrutych aktywów na później, wstrzykując w zmian potężną dawkę publicznych pieniędzy, a potem znów wprowadzić je do publicznego obrotu.
Minister Geithner nie mówił wprost o nacjonalizacji. Ale prywatni inwestorzy wystraszyli się takiej możliwości: dlatego nie będą inwestować więcej środków w banki, gdyż boją się, iż mogą je stracić po późniejszych przejęciach rządu. To tworzy swoista barierę między sektorem prywatnym a publicznym i paraliżuje system bankowy w najgorszym możliwym momencie.

Racje polityczne i ekonomiczne

Według prof. Charlesa Calomirisa z Columbia University, który bada kryzysy bankowe, kluczowym błędem administracji Obamy jest wyjście z planem, w którym racje polityczne biorą górę nad rzeczywistością gospodarczą. Aby zdobyć poparcie, mówi Calamiris, plan powinien położyć wielki nacisk na „bardzo bezpieczne inwestowanie w czasie istnienia wielu możliwości wydatkowania pieniędzy podatnika wraz z różnymi ograniczeniami, które mogą wprowadzić i banki”.
Problem jest, że plan nie mówi wiele, jak faktycznie uzdrowić banki, a nie tylko przedłużać ich kryzys. Profesor poleca podjęcie zdecydowanej akcji na rzecz szybkiej poprawy kondycji banków poprzez zagwarantowanie podstawowej ceny na zatrute aktywa związane z nieruchomościami, nawet gdyby akcja była uznawana przez wielu jako swego rodzaju rozdawnictwo. - To co ma sens ekonomiczny, nie zawsze jest uzasadnione politycznie. Dlatego jestem bardzo wielkim optymistą – mówi prof. Calomiris.

Oczywiście, uzdrowienie banków nie powinno oznaczać wzbogacenia się ich zarządów czy posiadaczy akcji lub dłużników. Dlatego zdaniem Whalena z Institutional Risk Analytics z operacji powinni być wykluczeni posiadacze zwykłych i preferowanych akcji, a kredytobiorcy ponieść jakieś konsekwencje.

Konsekwencje dla dłużników

Zarzuca planowi Geithnera, że ani słowem nie odnosi się do dłużników, którzy powinni jednak poczuć skutki swojej decyzji. Dlaczego? Bo wielu posiadaczy długów banku to zagraniczne komercyjne banki i centralne banki, które poniosą spore straty przy olbrzymich odpisach ich holdingów. Whalen zarzuca Geithnerowi, że nie mówił szczerze o tych wszystkich sprawach. – Powinniśmy się zwracać do ludzi wprost i informować o wszystkich realiach - dodaje.
W kuluarach Kongresu USA mówi się, że plan Obamy wygląda jak ewolucja planu Paulsona i Busha, a nie wyraźny przełom czyli rewolucja. Sam Geithner podczas prezentacji zapewniał, że w przeszłości „polityka była zawsze za zakrętem i tylko doganiała narastający kryzys”. Czy teraz będzie inaczej? Na razie ostrzegł, że „potrzeba czasu”, aby nowa strategia zaczęła przynosić widoczne owoce.

Straty na kredytach i odpisy banków USA w 2008 r. (w mld dolarów)

Wachovia - 98 mld dolarów
Citigroup - 85 mld dolarów
Merrill Lynch - 58 mld dolarów
Washington Mutual - 45 mld dolarów
JPMorgan Chase - 28 mld dolarów
National City - 25 mld dolarów
Morgan Stanley - 21 mld dolarów
Welles Fargo - 18 mld dolarów
Lehman Brothers - 16 mld dolarów
Źródło: Bloomberg