W poniedziałek Komisja Transportu Parlamentu Europejskiego przegłosowała wyłączenie z dyrektywy o pracownikach delegowanych transportu międzynarodowego i tranzytu. Dyrektywa o pracownikach delegowanych zakłada m.in. wprowadzenie obowiązku stosowania minimalnej pensji w danym kraju, jeśli pracownik przebywa w nim co najmniej trzy dni w danym miesiącu.

„W kwestii kierowców głosowaliśmy na forum komisji transportu Parlamentu Europejskiego. (…) Na tym pierwszym z trzech etapów procesu legislacyjnego jesteśmy wygrani. Na razie kierowcy nie są pracownikami oddelegowanymi” – przypomniał Liberadzki w piątek na konferencji prasowej w Koszalinie.

Dodał, że polscy europarlamentarzyści zagłosowali za tym, by kierowców nie uznawać za pracowników delegowanych, bez względu na barwy politycznie - solidarnie i ze wsparciem nie tylko posłów z państw „nowej” Unii, ale także części tej „starej”. Jak powiedział, stanowczo odmiennego zdania były: Niemcy, Francja, Austria, Belgia, Holandia i Szwecja.

„Prawdopodobnie w lipcu będziemy głosować tę sprawę na sesji plenarnej PE. Jeżeli utrzyma się ten stosunek głosów, to sprawa stanie na forum Rady Europejskiej – tu wypowiedzą się rządy. Stałoby się to na jesieni” – wskazał Liberadzki.

Reklama

Dodał jednak, że może dojść do tzw. trialogu, co skutecznie przedłużyłoby zakończenie procesu legislacji. „Wtedy ten czas się przedłuży, o dwa, trzy miesiące, do końca kadencji Parlamentu Europejskiego, do kwietnia 2019 r.” – powiedział europoseł.

Liberadzki poinformował, że polscy kierowcy nie są oddelegowani, a „funkcjonują na zasadzie wywozu polskiego eksportu i przywozu polskiego importu”. Dodał, że w Polsce istnieje ok. 36 tys. firm transportowych, których tabor stanowi 262 tys. ciężarówek. Tylko w województwie zachodniopomorskim, które, jak podkreślił Liberadzki, „oparte jest o transport, o spedycję”, działa 700 firm, zatrudniających kilkanaście tys. kierowców.

Europoseł odniósł się również sprawy kolejnej już debaty w PE na temat praworządności w Polsce, która ma odbyć się w najbliższą środę.

„To nie jest dobra wiadomość. Polski rząd i Komisja Europejska przyłożyły się do tego. Wydawało się, że zamiast monologu zaczął się dialog, a teraz odnosi się wrażenie, że wykonano krok wstecz i to za krótki, i nie zawsze w tym samym kierunku. Rozbieżność się nie zmniejszyła” – ocenił Liberadzki.

Liberadzki dodał, że „SLD nigdy nie inicjowało debat w sprawie polskiej w parlamencie UE”, bo „są sprawy, które przede wszystkim w kraju powinniśmy rozwiązywać”. Podkreślił jednak, że „jesteśmy w rodzinie europejskiej”, a w rodzinie się dyskutuje, choć dyskutowanie „zbyt częste i niekoniecznie w dobrym kontekście” powoduje, jego zdaniem, że „stajemy się brzydkim członkiem rodziny”. (PAP)

autor: Inga Domurat