Europejczycy przyjęli pretekst za powód i zaczęli (tak jak Amerykanie) kupować akcje banków. Za nimi poszły inne sektory, co doprowadziło do wzrostu indeksów o ponad dwa procent. Nawet bardzo złe dane makro nie ochłodziły nastrojów. Odnotować jednak trzeba, że w Niemczech PKB w 4. kwartale spadł najmocniej od 22 lat (o 2,1 proc. kw/kw), we Francji najmocniej od 31 lat (1,2 proc.), mocniej od prognoz spadł tez PKB całej strefy euro (1,5 proc.). Jak widać recesja nadal rozwija się szybciej niż tego oczekiwano. W drugiej połowie sesji nastroje się jednak stopniowo pogarszały, co doprowadziło do zakończenia sesji niewielkimi jedynie wzrostami.

Zachowanie rynków amerykańskich niespecjalnie pomagało Europejczykom, bo w czasie, kiedy oni sesje kończyli w USA indeksy zaczęły się już osuwać. Nastroje psuły też dane makro (kolejny spadek indeksu nastroju Uniwersytetu Michigan). W USA gracze oczekiwali w piątek wzrostu indeksów, czyli kontynuacji czwartkowego zwrotu. Nie było to jednak takie proste i po początkowych wzrostach indeksy do godziny 19.00 spadały. Pogarszały nastroje zarówno dane makro jak i nieoczekiwana weryfikacja (w dół) raportu kwartalnego Wells Fargo oraz większa od oczekiwań strata brytyjskiego banku Lloyds.

Jednak właśnie od 19.00 byki znowu zaatakowały (wcześniej niż w czwartek). Pomagała im rosnąca o ponad 9 procent cena ropy (obrona wsparcia). Pretekstem było też przyjęcie przez Izbę Reprezentantów planu pomocy gospodarce (praktycznie w zmodyfikowanej przez Senat wersji – 787 mld USD). Potem, w nocy naszego czasu, tę wersję powtórnie przyjął Senat i została ona skierowana do podpisu prezydenta. To było tylko pretekstem do kupna akcji, bo wszyscy przecież wiedzieli, że plan zostanie przyjęty. Poza tym przed szczytem G7 (weekend), podczas którego sekretarz skarbu Timothy Geithner miał zażądać od liderów G7 podjęcia zdecydowanych kroków trudno było oczekiwać przeceny. Również przed długim weekendem i po nieudanym kolejnym ataku na wsparcie popyt stał się bardziej zdecydowany. Skala spadków został znacznie zredukowana, ale nie udało się zakończyć sesji wzrostem. Trend boczny nadal obowiązuje, ale do wyłamania jest już blisko.

Dzisiaj giełdy w USA nie pracują (George Washington Birthday), a w kalendarium brak jest istotnych danych makro. To powinno zaowocować marazmem na wszystkich giełdach, ale nie wiemy, czy nie pojawi się coś nowego, co rynkami poruszy. Na przykład The Wall Street Journal w czasie weekendu poinformował, że General Motors rozważa bankructwo i przekształcenie się w nową spółkę. GM do wtorku, tak jak i Chrysler, miał przedstawić plan naprawczy, który przekona administrację, że pomoc finansowa jest uzasadniona. Jeśli wystąpi o ochronę przed roszczeniami wierzycieli to co prawda ułatwi program restrukturyzacyjny, ale nie wydaje mi się, żeby to się graczom spodobało.

Reklama

Wydarzeniem mocno wpływającym na rynki nie będzie z pewnością weekendowy szczyt G7. Jak zwykle ograniczono się tam do pustosłowia. Bo czym, jak nie pustosłowiem jest zapewnie, że w 2009 roku kryzys będzie się nasilał, a „walka z recesją będzie priorytetem”? Zapowiedziano też „skrupulatne” monitorowanie kursów wymiany, czyli w zawoalowany sposób pogrożono możliwością interwencji, bo po co monitorować, jeśli się o interwencji nie myśli? Tyle tylko, że tak słabe ostrzeżenie nie będzie nawet zauważone. G7 postanowiła też przeciwdziałać protekcjonizmowi, co jest chwalebne tyle, że niemożliwe do wykonania. Wtedy, kiedy kraj jest w kryzysie protekcjonizm w demokracji, jest nie do uniknięcia, bo rządy, jeśli chcą przetrwać, muszą dbać o lokalne społeczeństwa. Włosi twierdzą też, że G7 uzgodniła, iż zaangażuje się w tworzenie "nowych reguł" światowego porządku gospodarczego, ale to już jest naprawdę tylko „lip service”, który nie będzie miał na razie (dopóki nie dojdzie do katastrofy) kontynuacji.

Polskie rynki w ostatnich 3 tygodniach były nadal bardzo słabe. Koniec ostatniego tygodnia niczego nie zmienił. Po czwartkowym osłabieniu złoty rozpoczął piątek od korekcyjnego umocnienia. Słabość naszej waluty była jednak widoczna gołym okiem, bo już przed 10.00 kursy walut ruszyły w stronę czwartkowego zamknięcia. W bardzo małym stopniu wpływało na nasz rynek zachowanie kursu EUR/USD. Zresztą nie było to nic nowego, bo od końca stycznia kurs ten pozostaje w trendzie bocznym, a w tym samym czasie EUR/PLN wzrósł o prawie 7 procent. Dzień kończyliśmy na poziomach zbliżonych do czwartkowego zamknięcia, co pokazuje, że złoty nadal jest bardzo słaby.

Nie pomagał naszej walucie wywiad ministra Rostowskiego dla „Gazety Wyborczej”, w którym powiedział on wiele ciekawych rzeczy, Między innymi minister nadal upiera się, że nie będzie zwiększał deficytu budżetowego nawet za cenę podniesienia podatków. Po drugie wyraźnie zaakceptował już to, że PKB nie wzrośnie więcej niż o 1,7 procent – dopuszcza też dużo niższy wzrost. Po trzecie twierdzi, że kryzys na świecie może potrwać 5 -7 lat (skąd to nagłe przejście z super-optymizmu do super-pesymizmu), ale polska gospodarka będzie rosła. Takim stwierdzeniem znowu sprowadza Polskę do roli wirtualnej oazy szczęśliwości. Nie ma bowiem takiej możliwości, żeby tak długi kryzys nie doprowadził w końcu w Polsce do recesji.

GPW w piątek ruszyła śladem giełd europejskich. Też, tak jak na innych giełdach, indeksy rosły, chociaż skala wzrostów, a szczególnie ich jakość (obrót) była zdecydowanie mniejsza, co nadal pokazywało relatywną słabość naszego rynku. Liderem wzrostu była KGHM (nie do końca), która już października zeszłego roku kontynuuje ruch w kanale trendu wzrostowego o niewielkim nachyleniu. Ciekawie zachował się kurs Millenium. Mimo bardzo słabego raportu kwartalnego (duży i do tego większy od oczekiwań spadek zysku) akcje zmieniały się nieznacznie. Być może to jest sygnał pokazujący, jaka będzie reakcja na publikowane w drugiej połowie lutego raporty kwartalne naszych spółek.

Chęć kupna akcji była jednak generalnie niewielka. Już przed południem WIG20 zaczął się osuwać i zakończył dzień kosmetycznym spadkiem. Kolejny raz swoją siłę pokazał MWIG40 rosnąc o 0,4 proc. Ten indeks zachowuje się coraz lepiej. Widać wyraźnie, że fundusze zaczynają próbować grać akcjami ‘Misiów”. Generalnie obrót był niewielki, co wagę tej sesji znacznie obniża. Dzisiaj powinno być podobnie (brak jest sesji w USA), ale nie można wykluczyć żadnego scenariusza, bo na małych obrotach można wykreować każdy scenariusz. Nadal jednak obowiązują sygnały sprzedaży (oprócz MWIG40).