Przez ostatnie dwa dni przez rynki Europy Środkowej i Wschodniej przetoczył się wstrząs, który jedynie wzmaga presję na rządy, banki i międzynarodowe instytucje, aby przystąpiły do ratowania gospodarek regionu.

- Przykro mi to mówić, ale doszło właśnie do tego, czego się spodziewaliśmy – twierdzi Erik Berglof, główny ekonomista Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju – Teraz nie ma innego wyjście, trzeba się zastanowić, co musi być niezbędnie wykonane.

We wtorek agencja ratingowa Moody’s ogłosiła raport ostrzegający przed pogarszającą się kondycją Europy Wschodniej, co rozpętało na rynkach regionu burzę, która przeniosła się na Europę Zachodnią, a nawet uderzyła w Nowy Jork.

W centrum uwagi znalazły się międzynarodowe banki, które w ostatnich latach zasilały szybki wzrost gospodarczy Europy Wschodniej. Ponieważ teraz dopadł je kryzys, w regionie wyschło źródło kredytowania. Kraje wschodnioeuropejskie popadły w tarapaty, a najmniej odporne ześlizgują się na krawędź bankructwa.

Obecnie już trzy spośród nich – Węgry, Łotwa i Ukraina – musiały zabiegać o nadzwyczajną pożyczkę w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. W międzyczasie Serbia rozpoczęła rozmowy z MFW, zaś Rumunia wczoraj dała do zrozumienia, że wkrótce zrobi to samo.

Reklama

Według Royal Bank of Scotland na koniec września zadłużenie regionu w zagranicznych bankach wyniosło 1656 miliardów dolarów ( 1,319 bln euro, 1,164 bln funtów), czyli było trzykrotnie większe niż w 2005 roku. Z tej kwoty 1,511 bln dolarów przypada na banki zachodnioeuropejskie. Proporcjonalnie, największy udział spośród krajów zachodnich ma Austria: pożyczki dla państw z Europy wschodniej stanowią 75 procent jej PKB. W dalszej kolejności idą Szwecja (30 proc.) i Grecja (19 proc.).

Zamieszanie, do jakiego doszło w tym tygodniu na rynkach, pozbawiło polityków jakichkolwiek wątpliwości, jeśli chodzi o skalę zagrożenia. Erik Berglof ocenia, ze sektor bankowy regionu – za wyjątkiem Rosji, która nie jest zależna od zagranicznych banków – potrzebuje w tym roku 200 miliardów dolarów na refinansowanie i 100-150 mld dol. na dokapitalizowanie, aby w razie czego uporać się ze złymi pożyczkami. Razem 350 miliardów dolarów.

W tej chwili banki komercyjne zapewniają odpowiednie wsparcie, ale ze względu na presję na rynku, może to się skończyć każdego dnia – uprzedza główny ekonomista EBOR-u. Bo jeśli na przykład banki pokryją tylko 70 proc. potrzeb, wówczas rządy i międzynarodowe instytucje będą musiały znaleźć około 100 miliardów dolarów. To wielka suma, chociaż wcale nie przytłacza biorąc pod uwagę rozmiary akcji ratunkowej dla banków w Europie Zachodniej. Wczoraj premier Węgier Ferenc Gyurcsany zaapelował o utworzenie dla regionu pakietu ratunkowego w wysokości 100 miliardów dolarów.

Istnieje jednak wiele niepewności. Po pierwsze, nikt nie wie, jak wielkie mogą być straty banków w regionie, gdyż zależy to od skali złych kredytów w dobie recesji, która dopiero się zaczyna. Nadto w sytuacji, kiedy PKB Ukrainy może obniżyć się o 10 proc., a Polska ciągle utrzymuje, ze jej gospodarka może dalej rosnąć w dobrym tempie - ostateczny rezultat może przybierać szereg wariantów.

Poza tym kraje z wielkim deficytem płatniczym, prócz wsparcia dla swoich banków mogą potrzebować dodatkowego finansowania, jak to już miało miejsce w przypadku Węgier, Łotwy i Ukrainy. MFW nie przewidział dla regionu jakiejś specjalnej puli pieniędzy, chociaż obecnie Fundusz podwaja swoje globalne rezerwy do wysokości 500 miliardów dolarów.

A wreszcie, gospodarki regionu są uzależnione od efektów, jakie przyniesie akcja ratunkowa rządów dla sektora bankowego w Europie Zachodniej. Wiele tych banków ma zagraniczne filie w regionie. Jak dotąd kraje najbardziej zaangażowane w Europie wschodniej, jak np. Austria, nie przeszkadzały bankom w propagowaniu akcji pozyskiwania wsparcia finansowego dla filii zagranicznych. Ale to może się zmienić. Grecja, na przykład, wskazywała na szereg trudności i rozwija teraz kampanię na rzecz programu pomocy dla całego regionu, który byłby finansowany ze środków MFW, Banku Światowego i EBOR-u.

Niemcy, jak na razie, nie są tym apelom przychylne. Podobnie zresztą zachowuje się Europejski Bank Centralny, który wprawdzie wsparł Węgry, ale jest bardzo ostrożny w przypadku rozszerzania pomocy poza granice Unii Europejskiej.

Joaquin Almunia, unijny komisarz ds. walutowych powiedział wczoraj, że według Komisji Europejskiej nie można zastosować jednego rozwiązania, gdyż poszczególne kraje bardzo się różnią. Taka ostrożność może wywołać rozczarowanie. Erik Berglof uważa, ze trzeba przystąpić do działania i to na szczeblu Unii Europejskiej.

tłum. Tadeusz Barzdo